Nie chcę robić łatwych rzeczy

– Najtrudniejsze jest nadawanie przedmiotom duszy, autorskiej sygnatury – mówi Marta Bakowski, polsko-francuska designerka, której każdy kolejny projekt jest zupełnie inny od poprzedniego. Zawsze jednak łączą je oryginalne inspiracje, miłość do rzemiosła i wyczucie koloru.

Rozmawiamy przez Zoom. Marta z rozbrajającym uśmiechem zaznacza, że jej polski jest okropny, co okazuje się nieprawdą. Dopytuje tylko o słowo „rzemiosło”, które często pojawi się w naszej rozmowie. Jej rodzice są Polakami, przyjechali do Francji w latach 80. XX wieku, ona sama urodziła się już w Paryżu. W szkole uczyła się francuskiego, a w domu – polskiego. Jej ojciec, Andrzej Bąkowski, był malarzem i rzeźbiarzem.

Marta przesuwa ekran laptopa, żebym mogła zobaczyć wiszące w jej salonie kolorowe obrazy taty. – Mama była reżyserem teatralnym, a potem pracowała w ministerstwie kultury – mówi Marta. – Miałam dobry grunt, żeby rozwinąć swoje zainteresowanie projektowaniem. 

Magazyn Design Alive

NR 47 WIOSNA 2024

ZAMAWIAM

NR 47 WIOSNA 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

DAH NR 11 JESIEŃ 2023

Na początku interesowałaś się modą?

Od tego się zaczęło. Moja przyszywana ciotka powiedziała mi o Central Saint Martins, gdzie studiował m.in. Alexander McQuinn, którego bardzo wtedy podziwiałam. Zaczęłam marzyć o tym, aby kiedyś tam się znaleźć, i tak się stało, nie poszłam jednak na projektowanie mody, ale na wydział projektowania przemysłowego. Zawsze wiedziałam, że chcę mieć własne studio, a poza wykształceniem potrzebne mi było jeszcze jakieś doświadczenie. I miałam szczęście – udało mi się dotrzeć do Helli Jongerius (holenderska projektantka przemysłowa – przyp. red.), która otworzyła niedługo wcześniej studio w Berlinie. Trafiłam do niej na staż, który potem zamienił się w regularną pracę.

Czym się tam zajmowałaś?

Ponad dwa lata uczestniczyłam w pracy nad świetnymi projektami, m.in. dla Vitry, KLM czy Galerii Kreo, głównie w obszarze pomiędzy projektowaniem przemysłowym a współpracą z różnymi markami. W 2013 roku wróciłam do Paryża i wydawało mi się wtedy, że z takim fajnym bagażem doświadczeń bardzo łatwo znajdę pracę. I nic. Nic takiego się nie wydarzyło! Mój profil był interesujący, ale nie miałam doświadczenia z technologią 3D. Teraz myślę, że to bardzo dobrze, i próbuję jak najbardziej odejść od komputera, projektować w inny sposób, dużo rysując.

Twój ostatni projekt otomany Hopi jest jednak produkowany przy użyciu technologii 3D.

Projekt powstał we współpracy z marką La Chance. Zainspirowałam się rytualnymi lalkami z Ameryki Północnej związanymi z Kaczynami – mitologicznymi istotami, duchami natury z legend Indian Hopi. Użyłam splotu 3D i haftu, aby stworzyć bogatą kompozycję odnoszącą się do kunsztu tych silnie symbolicznych figurek. Na jednym z najpiękniejszych marmurów, głęboko czarnym Marquina, umieściłam haftowaną poduszkę z odpornego poliestru, łącząc etniczny charakter z innowacyjną technologią. A najlepsze jest to, że powstała ona za pomocą takiej samej maszyny i takiego samego materiału, z jakich produkowane są sneakersy typu Nike czy adidas.

Legendy Indian i sneakersy

Ostatecznie po powrocie do Paryża otworzyłaś własne studio.

Tak, powoli zaczęłam iść do przodu, rysować własne rzeczy i wysyłać projekty do różnych marek. Jednym z ważnych tematów moich zainteresowań stało się barwienie betonu. Wzięłam na warsztat taki jego rodzaj, który został użyty przy budowie MuCEM, czyli Muzeum Cywilizacji Europejskiej i Śródziemnomorskiej w Marsylii. Wygląda jak ażurowa tkanina i może być rozlany na bardzo cieniutkie elementy. Moja obsesja polegała na wymyśleniu takiej formuły technologicznej, aby go pokolorować, a przez to nadać mu nieco poetyckiego wymiaru. Efekt wygląda trochę jak terazzo, ale ma dodatkową zaletę – można indywidualnie wybrać nie tylko kolor samej masy, ale także kamyczków, które są w niej zatopione. Zainteresowała się tym znana galeria handlowa – Le Bon Marché Rive Gauche w Paryżu i w 2015 roku zaprojektowałam dla nich kolorowe betonowe elementy meblowe – Cosmos Concrete. 

Za każdym razem inspirujesz się czym innym – malarstwem, kulturą, a zwłaszcza unikalnymi technikami rzemieślniczymi.

Od początku zajmowania się projektem bardzo dużo pracuję ręcznie. Nawet kiedy koresponduję z jakąś marką albo gdy muszę wymyślić jakiś wzór, posługuję się rysunkiem.

Próbuję zachować rodzaj nieregularności, jakieś małe przesunięcia, które nadają później wyraz moim przedmiotom.

W lampach Rays dla Roche Bobois, które dostały nagrodę Le French Design 100 2022, bazowa forma jest produkowana w fabryce, ale tkane elementy powstają ręcznie na północy Francji, plecione przez kobietę robiącą koszyki. Jeśli firma wybiera rzemiosło jako sposób produkcji, to oznacza, że wybiera unikatowy charakter. I te lampy mają dzięki temu specyficzny urok, moją autorską sygnaturę, każda jest inna. To nie jest możliwe z każdym brandem.

Jak wygląda proces projektowania dla firm?

W przypadku Hopi dla La Chance zaczęliśmy pracować w 2018 roku. Na początku miała to być zwykła poduszka, w końcu wyprodukowaliśmy cały mebel. To trwało parę lat. Ludzie myślą, że coś się narysuje i już, a tymczasem niektóre produkty potrzebują dużo czasu, żeby się rozwinąć. W pracy designera jest fantastycznie, kiedy znajduje się dobrego partnera do współpracy – ja bardzo potrzebuję pola do twórczej dyskusji.

Na ile trudna jest dla projektanta konieczność modyfikacji projektu – w zależności od tego, jak będzie wyglądała linia produkcyjna, jakie będą koszty itd.?

Startując z zadaniem, staram się myśleć o takich elementach od samego początku. Chociaż czasami ważne jest, żeby być na sto procent kreatywnym i nie zastanawiać się nad procesem produkcji. Tak było z ceramiką dla Maison Matisse inspirowaną obrazem Henriego Matisse’a „La Musique” z 1939 roku. Tu od początku było wiadomo, że każdy talerz będzie malowany ręcznie w limitowanej edycji, mogłam więc zaszaleć. W przypadku laserowo wycinanych lamp na ścianę Sorcier dla La Chance chciałam, żeby były dostępne cenowo.

Najtrudniejsze jest zawsze to, aby połączyć możliwość przemysłowej produkcji z nadaniem przedmiotom duszy, wyjątkowości.

Polega to często na stopniowym upraszczaniu, które jednak musi zatrzymać się w odpowiednim momencie, aby formy nie stały się zbyt elementarne. To jest moja sygnatura, próbuję dojść do prostoty.

Twoje projekty są bardzo różne, trudno je sklasyfikować.

Mam w sobie dowolność – skaczę między rzemiosłem a projektowaniem przemysłowym czy ceramiką. Boję się zamknięcia w szufladzie. Różnorodność tematów, jakie podejmuję, bierze się ze sposobu, w jaki pracuję. Projektant najczęściej szuka form dla przedmiotów: stołu, krzesła, talerza, a mój punkt wyjścia jest gdzie indziej. Intuicyjnie wychodzę od koloru, materiału, nowej techniki. To sprawia, że często nie mam pojęcia, co się z tego wykluje. Mam takie wspomnienie ze szkoły, gdy mój profesor powiedział: „Lampę zrobić najłatwiej – wystarczy byle gdzie wsadzić żarówkę i lampa gotowa”. Wciąż mam to z tyłu głowy, bo nie chcę robić łatwych rzeczy, szukam wyzwań.

Marta Bakowski

Rozmawiamy tuż przed Twoim wyjazdem na Bali. Co będziesz tam robić?

Poznam tam ludzi, którzy tworzą batiki, rzeźbią w drewnie, uprawiają tradycyjne rzemiosła. Podejdę do tego jak student – dopóki nie zobaczę, jakie są ich gesty, dotyk materiału, przedmioty, sposób ich użycia, to tak naprawdę nie wiem, co z tego dla mnie wyniknie. Najpiękniejsze projekty to te, o których nie mam pojęcia, gdzie mnie poprowadzą. Jak użyję swojej kreatywności, jaką technikę wybiorę…

Kolor to dla Ciebie ważny punkt odniesienia? A może punkt wyjścia?

Producenci często traktują kolor lub wybór materiału jako końcowy etap dekoracyjny. A dla mnie to jest początek. Tak jak w przypadku betonu – jego kolor wydał mi się dość nudny i bardzo męski. Zaczęłam się bawić, wymyślać kolejne formuły umożliwiające jego zmianę. Kolor to pierwszy element poza formą, który zostaje w pamięci, kiedy patrzymy na przedmioty. Rzadko używam jednego, bardziej interesuje mnie spotkanie dwóch lub trzech barw, które tworzą swoją wibrację. To powoduje, że przedmiot zyskuje charakter i moim zdaniem bardziej nawet zbliża się do malarstwa niż rzemiosła.

Mój ojciec, Andrzej Bąkowski, był profesorem na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, ale kiedy przyjechał do Francji, zaczął się zajmować konserwacją antyków. Teraz już nie maluje ani nie rzeźbi, ale zawsze chętnie używał koloru. Dziś zdaję sobie sprawę, jak jego prace wpłynęły na moją wyobraźnię.

Kiedy o tym opowiadasz, wydaje się, że projektujesz nie tyle przedmioty użytkowe, ile obiekty, które mają więcej znaczeń.

Ja nie umiem inaczej! Uwielbiam proces wymyślania, prób, rysowania, prototypowania. Jestem otwarta na zmiany i sugestie. Teraz, przed wyjazdem na Bali, próbuję jak najmniej się przygotowywać, żeby mieć świeże spojrzenie. Mój mózg już tam jest i próbuje pracować, ale wiem, że na miejscu poczuję zupełnie inną energię. Taki sposób projektowania, oddalony od produkcji industrialnej, to kwestia mojej wiary w to, że ręce mają niebywałą moc.

Mam takie wspomnienie z podróży do Polski, kiedy mój ojciec został zaproszony na sympozjum związane ze sztuką. Jeden z projektów wymagał wykorzystania tradycyjnych bombek choinkowych. Okazało się, że niezwykle trudno było znaleźć miejsce, gdzie jeszcze takie malowano. Bardzo poruszyło mnie, że coś tak mocno związanego z kulturą może po prostu zaniknąć. Podobnie z malowanymi drewnianymi domami w Polsce. Jeżeli rzemiosło ginie, to dlatego, że staje się przestarzałe, zbyt archaiczne, traci połączenie z codziennym życiem. Designer może pomóc mu przetrwać.

Tkane światło Marty Bakowski

Marta Bakowski 

Urodziła się w Paryżu w 1986 roku, dokąd jej rodzice wyjechali z Polski. Studiowała projektowanie w Central Saint Martins College (2009), a następnie ukończyła Royal College of Art (2011). Doświadczenie zdobywała w studiu Helli Jongerius, a w 2013 roku założyła własną pracownię w Paryżu. Współpracuje z takimi markami jak La Chance, Ligne Roset oraz Roche Bobois.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły: