Rolling Stones po prostu grają, a ja po prostu robię meble

| Rozmawiała: Wanda Modzelewska

29 października 2014 | Ludzie |

– Jesteśmy rodzinną, średniej wielkości firmą. Od samego początku mieliśmy też etykietkę „innej, dziwnej firmy”. Potrzeba było lat, żeby ludzie zrozumieli, że nasza odmienność to zaleta. Nasza konkurencja nazywa nas dziwnymi, ale ja wolę konfrontować się z nimi na fakty, nie na słowa – opowiada nam Valerio Mazzei, twórca słynnej marki Edra.

Obserwując reakcje ludzi na prezentowaną podczas Łódź Design Festivalu 2014 sofę Boa można było zauważyć, że wielu z nich traktuje ją jak żywą istotę. Czy meble Edry mają duszę?
Valerio Mazzei: – Wiele naszych mebli tworzyliśmy z taką myślą, by ludzie którzy będą z nich korzystać, mogli je personifikować, mogli nawiązać z nimi bliską emocjonalną więź. Czasem inspiracją byli dla nas europejscy misjonarze-naukowcy, którzy wyruszając do dalekich krajów nazywali łacińskimi nazwami nowe, nieznane im zwierzęta i rośliny. Czasem dzieje się to na poziomie formy mebla, tak jak w przypadku Boa, Grinzy czy mebli z kolekcji Historia Naturalis. Czasem zaś jest to po prostu związek człowieka z pięknym, dobrze służącym mu przedmiotem – wielu z nas nazywa imionami swoje samochody, ma ulubiony fotel, lampę, radio, laptopa, nóż, neseser, torebkę. Zwracamy uwagę na to, z czego zrobione są nasze meble, nie tylko na to, jaką mają konstrukcję – chcemy, by kontakt z nimi miał bardziej ludzki wymiar. Jeśli mebel jest wykonany dobrze, solidnie, to z jego natury wypływa to, że budzi w człowieku pozytywne uczucia.

Inne skojarzenie, które nasuwa się zwłaszcza gdy patrzymy na meble braci Campana, to tajemnica. Te meble wyglądają jak totemy, obiekty jakichś pierwotnych, plemiennych kultów.
– Humberto i Fernando w pewnym sensie żyją w swoim własnym świecie wyobrażeń i symboli. Ten świat bardzo różni się niejednokrotnie od tego, który znamy my, Europejczycy – jest bogatszy, bardziej złożony kulturowo i nie do końca dla nas zrozumiały. Oni od początku naszej współpracy po dzień dzisiejszy pracując nad danym projektem zachowują ogromną, niemal dziecięcą wrażliwość i czystość intencji. Nie są skażeni żadnymi zewnętrznymi wpływami, są absolutnie wolni w procesie kreacji, co uważam za niezwykłe i bardzo wartościowe. Ich fenomen polega na tym, że droga, którą wybrali prowadzi do symbolicznego muru wewnętrznych i zewnętrznych ograniczeń, którego inni ludzie zapewne by nie pokonali. Oni tymczasem znaleźli drzwi, które z lekkością otworzyli i poszli dalej.

Dla Edry zawsze ważny był kontakt pomiędzy meblem a człowiekiem. Czy na przestrzeni tych dwudziestu kilku lat działania firmy zaszły jakieś zmiany w oczekiwaniach, stylu życia ludzi, które mają wpływ na sposób tworzenia mebli?
– Kontakt między człowiekiem a meblem nieustannie pozostaje czymś, na czym się koncentrujemy. Ale kontakt ten jest bardzo złożony, odbywa się na wielu poziomach – jest nie tylko fizyczny, ale także emocjonalny, intelektualny. Nasi klienci są różni i dlatego nasze meble są tak różne – staramy się by odpowiedzieć na szerokie spektrum oczekiwań ludzi. Zawsze jednak chcemy dać z siebie maksimum. Jedna sofa może różnić się od drugiej swoim stylem, formą, ale obie muszą być wykonane najlepiej jak potrafimy.

Wiele mebli Edry wykonywanych jest przy dużym nakładzie pracy ręcznej. Czy łatwo dziś w Europie, gdzie takie umiejętności zanikają, znaleźć doświadczonych, zdolnych rzemieślników?
– Na pewno nie było łatwo zgromadzić zespół fachowców, który dziś pracuje dla Edry, ale ci ludzie są fundamentem firmy. Jest wiele elementów naszych wyrobów, których wytwarzanie nigdy nie będzie mogło zostać zmechanizowane. Dlatego nasza praca opiera się na systemie przypominającym dawne warsztaty rzemieślnicze: starsi, doświadczeni fachowcy kształcą młodych ludzi, którzy chcą zdobyć te rzadkie umiejętności. Pracujemy od wielu lat razem, uczymy się wzajemnie, odkrywamy nowe drogi i rozwiązania.

Ręczna praca sprawia, że każdy z naszych mebli jest unikalny, że nieco różni się od kolejnego, pochodzącego z tej samej serii, choć oba reprezentują ten sam standard wykonania. Jedno krzesło Gina nigdy nie będzie takie jak kolejne – inaczej rozłoży się pigment w poliwęglanowej masie, człowiek wylewający ją cienkim strumieniem, by uformować siedzisko odrobinę poruszy ręką i już mamy zmianę. W meblach Scrigno lustra na powierzchni są przycinane w określone kształty i szlifowane na krawędziach, ale to w jaki sposób zostaną naklejone na front to już dzieło człowieka – zawsze nieco odmienne w przypadku każdego egzemplarza. Czasem zdarzało się, że jakiś skrupulatny klient mówił:  tu jest mniej, a tam jest więcej. Takim ludziom odpowiadam: jeśli chcecie mieć dwa idealnie takie same przedmioty idźcie do fabryki – tam na pewno je dla Was zrobią. To, że każdy przedmiot jest inny nie jest błędem – to kwestia momentu, w którym powstał, to sztuka. Wczoraj podczas kolacji rozmawialiśmy o ręcznie wytwarzanej kiełbasie z Krakowa. Czy uprzemysłowienie produkcji takiej kiełbasy będzie jej ulepszeniem? Według mnie ulepszenie wiąże się z tym, że otrzymujemy doskonalszy produkt, liczy się jakość, a nie ilość.

Perfekcja wymaga czasu. Który z mebli Edry „rodził się” najdłużej?
– Nad sofą On the rocks pracowaliśmy 7 lat. Najwięcej czasu pochłonęło znalezienie odpowiedniego materiału – szukaliśmy go na całym świecie, w różnych firmach, które produkują materiały tapicerskie, ale nie mogliśmy znaleźć takiego, jaki chcieliśmy. Minęło 4 lata i nadal nasze poszukiwania były bezowocne. Sofa miała zachować uporządkowaną, geometryczną formą, a jednocześnie być bardzo wygodna – efekt miał być taki, jakbyśmy zanurkowali w miękkiej chmurze. Zależało nam na zaskoczeniu użytkownika. Rozwiązaniem okazał się Gellyfoam.

Niezwykle ważną osobą dla Edry był zmarły w tym roku jej długoletni dyrektor artystyczny Massimo Morozzi. Czy szuka Pan jego następcy?
– W tej chwili nie. Jego dziedzictwo, jego wkład w kształtowanie kultury naszej firmy są ogromne i bardzo dla nas ważne. By oddać mu hołd, by to podkreślić, będziemy raczej w przyszłości pracować nad jego pomysłami, nad ideami, które nam pozostawił. Wiele osób się dziwiło, gdy zdecydowałem się z nim współpracować, ale to ja jestem za to całkowicie odpowiedzialny, zdecydowałem się na to bez wahania. Był nie tylko świetnym architektem i projektantem, ale także człowiekiem o ogromnej kulturze, człowiekiem bardzo bogatym wewnętrznie. Nie tylko mi, ale całej firmie był w stanie pokazać pewne rzeczy z zupełnie nowego punktu widzenia. Sposób myślenia Massimo zawsze pozostanie częścią Edry. Jego hasłem było zdanie, które usłyszał niegdyś od swojego nauczyciela: „Wszystko tylko nie ekstrawagancja”. Oczywiście trzeba umieć odróżnić rzecz nową, dotychczas niespotykaną od ekstrawagancji. Gdy w Paryżu budowano wieżę Eiffla, wszyscy dziwili się cóż to za konstrukcja i czekali kiedy zostanie rozmontowana. Teraz jest jednym z symboli miasta. Rzeczami nowymi nie można gardzić, nie można się na nie zamykać, trzeba im umieć wyjść naprzeciw. Ważna jest otwartość na nowe rzeczy.

Edra osiągnęła sukces, jest cenioną marką. Co jeszcze chciałby Pan osiągnąć z Edrą?
– Jesteśmy rodzinną, średniej wielkości firmą. Od samego początku mieliśmy też etykietkę „innej, dziwnej firmy”. Potrzeba było lat, żeby ludzie zrozumieli, że nasza odmienność to zaleta. Nasza konkurencja nazywa nas dziwnymi, ale ja wolę konfrontować się z nimi na fakty, nie na słowa. Na pewno chcemy, żeby jak najwięcej osób poznało markę Edra. Ponadto chcemy nadal pozostać wierni regułom, których od tylu lat przestrzegamy.

Jakość jest fundamentalną wartością dla Edry. Czy w dzisiejszych czasach, gdy ludzie są zagubieni na skutek szybkiego tempa życia, konsumpcjonizmu, na skutek atakującej nas zewsząd reklamy, potrafią jeszcze rozpoznać i docenić prawdziwą jakość?
– Na pewno w znacznie mniejszym stopniu niż kiedyś. W dawnych czasach każdy z nas kupował ubranie, które musiało mu wystarczyć na bardzo długo, służyć przez lata, musiało być solidnie wykonane. Kiedyś kupowanie produktów miało inny wymiar. Zdarzało się, że ubranie przekazywano z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna, a mimo to pozostawały eleganckie. Gdy 25 lat temu zacząłem intensywnie podróżować w interesach kupiłem sobie kilka kompletów ubrań. Niestety po 2 latach musiałem je wyrzucić. Były po prostu kiepsko wykończone – np. ich poszczególne elementy były sklejane, a nie zszywane. Były to garnitury od Giorgio Armaniego, dość kosztowne, ale okazały się niesolidne. Kiedy dyskutujemy o jakości, szybko dochodzimy do wniosku, że istnieje jakość rzeczywista i jakość umowna – rozpoznawalność. Bardzo często jest tak, że myślimy, że skoro coś jest rozpoznawalne, to na pewno jest dobre. A tymczasem jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Gdybym dziś miał wybrać garnitur, wybrałbym ten z pracowni rodziny Niccolini, krawców z Florencji. Niccolini to stara rodzina toskańska, skoligacona z Medyceuszami, ród z którego wywodzili się nawet papieże. Do dziś w ich posiadaniu jest wiele wspaniałych nieruchomości we Florencji i w Rzymie. A więc jakość popłaca – oczywiście ta prawdziwa i dyskretna.

„Tworząc Edrę nie zrobiłem niczego rewolucyjnego.” Czy mógłby Pan to jakoś skomentować?
– Odpowiem sięgając po historyczny przykład. Brunelleschi stworzył dla katedry we Florencji kopułę, która do dziś pozostaje największą i jedną z najpiękniejszych na świecie. W momencie, w którym ją wykonał, zrobił po prostu architektoniczną konstrukcję. Wykonał swoją pracę, bo był konstruktorem, inżynierem. Każda rzecz, gdy jest tworzona, ma spełniać swoje zadanie, ma być zrobiona odpowiednio. Dopiero potem, na przestrzeni czasu można na nią spojrzeć w inny sposób, ocenić jej wyjątkowość, wartość. To dotyczy wszystkich: tych, którzy piszą książki i sztuki teatralne, malują obrazy, komponują muzykę. Wszystko zaczyna się od wypełniania swoich obowiązków. Bardzo lubię muzykę z filmu „Misja” i mam ją w dziesiątkach różnych wersji i wykonań. Poznałem kiedyś Ennio Morricone – on bardzo się denerwuje, gdy ktoś mówi, że stworzył arcydzieło, wręcz się tego wypiera, twierdzi, że po prostu napisał muzykę do filmu. Trzeba więc robić to, co mamy do zrobienia, najlepiej jak potrafimy, a ocenę efektu pozostawić innym ludziom. Rolling Stones robią to, co do nich należy, po prostu grają, a ja po prostu robię meble.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły: