Na wizualnym dopalaczu

– Czuję się takim samym widzem jak moi klienci – oglądam projekt i myślę: „wow, niesamowite!” – mówi w rozmowie z „Design Alive” architekt Kacper Gronkiewicz.

Architekt Kacper Gronkiewicz uważa, że proces projektowania w dużej mierze toczy się u niego poza świadomością, często więc sam jest swoimi projektami zaskoczony. Zwłaszcza że każdy z nich jest zupełnie inny. Chciał być malarzem, prawnikiem i pisarzem, ale ostatecznie poszedł na architekturę. Obronił dyplom i… na cztery lata zamknął się w klasztorze dominikanów, gdzie zafascynowały go psychoanaliza i Carl Gustav Jung. 

Dlaczego zostałeś architektem?

Kacper Gronkiewicz: – Pierwszy obraz, jaki przychodzi mi do głowy, to kiedy płynę z moim bliskim przyjacielem jachtem do Szwecji. Jestem po trzeciej klasie liceum, pierwszy raz na morzu. W tym odrealnionym, dziwnym świecie czytałem „Twierdzę” Saint-Exupéry’ego, w której jest postać króla będącego jednocześnie architektem. To mnie niesłychanie poruszyło. W liceum przygotowywałem się do akademii sztuk pięknych, z drugiej strony myślałem o prawie, a oprócz tego miałem zawsze dryg do literatury i brałem też pod uwagę polonistykę. Moja praca z egzaminu wstępnego do liceum, pt. „Dowiedziałem się właśnie, że jestem nieśmiertelny”, została opublikowana w „Polityce” i wszyscy mnie w tę stronę ciągnęli. Dla mnie jednak nie było to takie oczywiste. Po transformacji w Polsce pojawiła się co prawda większa wolność, ale to był ciągle taki świat, w którym szło się do liceum, na studia, potem do pracy i po drodze zakładało się rodzinę. Ja byłem gejem, wiedziałem, że ta koleina w moim przypadku nie zadziała i muszę wymyślić siebie społecznie – zupełnie po swojemu. Na tej łódce, z daleka od polskich realiów, podjąłem niesłychanie impulsywną, emocjonalną decyzję, żeby iść za marzeniem. 

Jak było z jego realizacją?

Zdałem na studia z bardzo dobrymi wynikami, ale szybko okazało się, że spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Wykładowcy złośliwie sugerowali, żebym zmienił studia na jakieś artystyczne, bo nie każdy musi być architektem. To było perwersyjne, bo właśnie podsycało pragnienie, że to architektura może mnie najlepiej określić. Ambicjonalnie mnie to kopnęło. Trudna sytuacja ambicjonalna na studiach spowodowała, że musiałem się wewnętrznie spiąć. Ale odbyło się to na poziomie nieświadomości, która wypluła w pewnym momencie rozwiązanie. Zrobiłem u prof. Miklaszewskiego dyplom roku, za który dostałem kilka nagród. Dziś uważam, że nie byłem wtedy jeszcze na tyle dojrzały, to były dopiero przebłyski czegoś ukrytego we mnie głębiej. Proces odkrywania tego, co się we mnie przetwarza i wykluwa, to jest coś, co mnie fascynuje. 

Magazyn Design Alive

NR 47 WIOSNA 2024

ZAMAWIAM

NR 47 WIOSNA 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

DAH NR 11 JESIEŃ 2023

Na czym polega ten proces?

Chodzi o nieświadome przetwarzanie w sobie różnych bodźców. Ciągle odkrywam u siebie nieoczekiwane rzeczy. Podczas pracy nad projektem, jeżeli nie poprzestanę na pierwszych pomysłach, tylko będę drążyć, to efekt będzie zdecydowanie lepszy. Na ogół wynika to z prozaicznych rzeczy: ktoś obetnie budżet, coś trzeba przeprojektować – im trudniejszy proces projektowy, tym bardziej gotowy i lepiej ułożony produkt wypłynie na powierzchnię.

Kiedy teraz analizuję swoją drogę, dużo w niej było chodzenia za impulsami. Jestem racjonalną osobą, ale słucham intuicji. Mózg działa w sposób świadomy w niewielkim procencie, reszta jego operacji dzieje się podświadomie. Tak naprawdę jesteśmy zdolni do wielu rzeczy – znacznie bardziej, niż nam się wydaje.

To ciekawe, że tak do tego podchodzisz. Widać w takim myśleniu silne odniesienia do psychoanalizy.

Tak, absolutnie. Moje myślenie ukształtowała psychoanaliza jungowska, chociaż mam też za sobą epizod religijny. Przez cztery lata byłem zakonnikiem, dominikaninem. Po studiach, ze świetnym dyplomem, dostałem różne propozycje pracy, ale wiedziałem już, że idę do zakonu. To był taki schemat psychologiczny – adorujcie mnie, a ja was na koniec wszystkich odtrącę. Odbyłem pierwszą część formacji zakonnej, podczas której studiowaliśmy filozofię. Na koniec napisałem pracę licencjacką z Carla Gustava Junga i Antoniego Kępińskiego. 

Dlaczego akurat Jung?

Mówi się o Freudzie, że jego podejście jest ograniczone do seksu, ale Jung poszedł dalej, otworzył psychoanalizę na życie duchowe, był erudytą, stworzył koncepcję świadomości zbiorowej. Kiedy zarzucano mu, że uprawia parapsychologię, powiedział, że on się nie wypowiada na temat ontologii archetypów, czyli w jaki sposób one istnieją, tylko chce je traktować jako pewne figury. Stworzył system pojęć pozwalających nam opisać rzeczywistość, która jest o wiele bardziej skomplikowana. I to jest też moja droga.

Religia w pewien sposób zaprowadziła mnie do kontaktu z Jungiem – zrozumiałem dzięki niemu, że przeżycia duchowe są znacznie szersze niż te ujmowane w religijny kontekst.

Jak to się ma do Twoich projektów? 

Moi inwestorzy są w szoku, bo myślą, że wrzucę im parę zdjęć z wcześniejszych projektów, ustalimy, czy ma być drewno, czy miedź, a tu się nagle okazuje, że ja ich zapraszam w podróż, na którą nie zawsze są gotowi. Mój sposób dochodzenia do projektu nie jest dla każdego. Jeśli jednak w to wejdą, zaczynają rozumieć, że szukamy czegoś, co będzie bardzo precyzyjnie wymyślone, tylko dla nich. Nie interesuje mnie powierzchowność. 

Kontekst uzasadnienia moich projektów jest więc często mocno rozbudowany. Czasami dopiero ex post umiem wytłumaczyć, skąd coś się wzięło. To nie jest tak, że oglądam np. wodorosty, a potem projektuję przestrzeń, w której pojawiają się ich formy. Ja najpierw projektuję, a potem przeglądam swój Instagram i widzę, że wrzucałem przez ostatni czas zdjęcia wodorostów. Te obrazy wpadły do sadzawki mojej podświadomości, przetworzyły się i wypłynęły. Zrobiłem projekt i dopiero po fakcie rozumiem dlaczego.

Czuję się takim samym widzem jak moi klienci – oglądam projekt i myślę: „wow, niesamowite!”. 

Sytuujesz się w pozycji analityka – sam siebie analizujesz! 

Tak, i dlatego ten zawód tak mi pasuje, bo to, co robię, jest bardzo związane z tym, kim jestem wewnątrz. Jest poszukiwaniem siebie. To jest duża wartość, ale jednocześnie przekleństwo – ja się nie umiem od pracy oddzielić. Naprawdę próbuję różnych technik, bo mój sposób projektowania straszliwie wchodzi w życie prywatne. Cały czas jestem w procesie, czyli po prostu w pracy. Od aspektów duchowych bardzo szybko przechodzę do codziennej bieżączki i z powrotem – to się rozlewa po całym życiu, a nie można bez przerwy pracować na pełnych obrotach. 

Robisz sobie przerwy? 

Kiedy wyjeżdżam na wakacje, staram się nie wchodzić na Instagram, który jest dla mnie wizualnym dopalaczem. Nowe idee, kształty, inspiracje dają silne bodźce, które mogą być męczące. Niedawno byliśmy z moim partnerem w Stanach, oglądaliśmy cuda natury i parki narodowe. Na zdjęciach z tych wakacji nie ma designu, architektury, a jeśli już to jest, to opuszczona buda na środku pustyni, która po prostu niesamowicie wygląda.

Wiem, że dopiero po jakimś czasie te inspiracje wzrosną jak ziarna, ale żeby podłoże nie było wyjałowione, muszę robić sobie przerwy w projektowaniu. 

W mniejszej skali, na co dzień, działa to podobnie, projekty dzieją się gdzieś w mojej głowie. Nawet jeśli nie siedzę przed komputerem z otwartym programem do rysowania albo zeszytem, to nie znaczy, że nie projektuję. Proces się przez cały czas toczy i potem – pyk, nagle coś wypluwam, jest olśnienie i tylko trzeba to szybko narysować. Uważam wręcz, że moja prokrastynacja jest częścią procesu twórczego, jest wgryzaniem się w temat. Często robię tysiąc innych rzeczy, zamiast usiąść do komputera, ale mam gdzieś w głowie pootwierane te karty i zakładki, w których cały czas coś się przetwarza. 

Sam czasami się zaskakuję

Każdy Twój projekt jest zupełnie inny. Da się otworzyć je jednym kluczem?

Każdy jest inny, bo warstwa wizualna jest dla mnie wtórna wobec narracji projektu. Szukam historii do opowiedzenia i to jest zawsze historia, która już we mnie jest. Ona tylko ujawnia się w związku z klientem. To jest też zawsze nasze wspólne dzieło, odgrywam rolę majeutyczną, czyli jak akuszerka pomagam projektowi przyjść na świat. 

Używam oczywiście pewnego imaginarium, czerpiąc np. z Memphis Group. Wychowałem się w latach 90., w post- modernistycznej architekturze i mój dyplom był w zasadzie brutalnie postmodernistyczny – był to klasztor na podwórku, bardzo wąski budynek doklejony do ściany kamienicy przy ul. Noakowskiego w Warszawie. Projekt baru Aura też wydaje mi się bardzo postmodernistyczny: użyta w nim forma łuku wy- nika stąd, że nagle otworzyła mi się w głowie furtka z obrazami Giorgia de Chirica, z surrealistycznymi grafikami Salvadora Dalí, a jeszcze głębiej była fascynacja „Alicją w Krainie Czarów”. Jesteśmy tu po drugiej stronie lustra, a zaskakująco kobaltowa toaleta przypomina tunel, którym spadała bohaterka; jest czymś nieoczywistym, nieznanym światem, który kryje się pod powierzchnią łąki.

Architektoniczna gra formalna jest dla mnie wyrazem tego, co chcę powiedzieć. Używam obrazów jako narzędzi do opowiadania historii. 

Za każdym razem używasz innego alfabetu, który układa się w język tej gry z widzem.

Kolejny ważny dla mnie projekt, Księgarnia na Tłomackiem przy Żydowskim Instytucie Historycznym, jest dla odmiany opowiedziany językiem sklejki. Wszystko w środku jest z niej zrobione, pojawia się też mosiądz, bo wydawało mi się, że połączenie materiału eleganckiego z bardzo prostym może być bardzo ciekawe. Podobnie jak sklejka składa się z wielu warstw fornirów, w moim projekcie znaczenia także układają się warstwowo. Projekt polegał na zestawieniu dwóch negatywów brył charakterystycznych dla bliskiej okolicy – tzw. Grubej Kaśki i synagogi, która już nie istnieje. Duchy dwóch przestrzeni, z których jedna była świecka, druga sakralna, zostały tu połączone. Jest to odpowiedź na element briefu, który podkreślał, że obecność kultury żydowskiej w Polsce to nie były tylko synagogi, ale także niereligijni, zasymilowani żydzi. 

Ten projekt jest bardzo teatralny. 

Myślę, że teatralność jest w ogóle czymś bardzo moim. Scenograficzność widać np. w restauracji Le Braci czy w barze Aura. Robię wieloznaczne projekty, pojemne ideowo. Gres na podłodze Księgarni na Tłomackiem pomalowaliśmy na czarno i wykorzystaliśmy taką samą posypkę jak w restauracji Le Braci – spowodowała ona, że posadzka lakierowana na połysk wygląda trochę jak lastryko, którym wyłożono podłogi w pozostałych częściach budynku. Muszę powiedzieć, że zaskakująco dobrze to wyszło. Ktoś nawet powiedział, że przypomina rozgwieżdżone niebo, i bardzo pięknie, proszę bardzo! Moja podświadomość bardzo się ucieszyła, jak to usłyszała. 

Spuścizna żydowska to wymagający temat dla projektanta. 

Na początku skupiłem się na nawiązaniach do synagogi, zrobiłem wydmuszkę jej bryły, bo próbowałem mówić o czymś, czego nie ma. Opisałem tę przestrzeń plasterkami kolejnych przekrojów, a przestrzenny odlew zrobiony z żyletek ze sklejki tworzył negatyw historycznej bryły. Aby dodać do projektu temat świeckości, dołączyłem do niego połowę Grubej Kaśki. To jest tolos z takim fajnym, ząbkowanym dachem i złotą cebulą na górze. Wyszedł bardzo ciekawy przekrój, który w połączeniu z przekrojem synagogi stworzył niejednoznaczną przestrzeń – okazało się, że gadają w niej ze sobą świeckość z sakralnością. Na koniec ranty sklejki wykleiliśmy mosiężnymi paskami, co nadało projektowi rangę i wprowadziło rodzaj sakralnego decorum. Obcując ze spuścizną żydowską, mamy do czynienia z pamięcią Holokaustu, wielkiej traumy, która musi znaleźć odpowiednie odzwierciedlenie. 

Jak określiłbyś puentę tego miejsca? 

Dla mnie ta sklejka to rzeczywistość, bycie tu i teraz, a mosiężny rant jest echem, podkreśleniem czegoś, co płynie. Ten projekt rysuje linie łączącą historię z teraźniejszością. Uderzył mnie tam taki obraz – szedłem wzdłuż tych sklejkowych żyletek, będących regałami, na których stoją książki, symbolizujące pamięć, kulturę i idee, i kątem oka złapałem swoje odbicie pojawiające się w tych paskach złota.

Element lustra i odbicia należy do procesu przywracania i poszukiwania tożsamości – to mi się wydaje istotą tego miejsca. 

Zaprojektowałem zresztą jeszcze jedną warszawską księgarnię, wydawnictwa Muza, w biurowcu przy ul. Żelaznej, do którego przeniosło się ono z ul. Bagatela. Wnętrze było bardzo niewielkie i miałem dodatkowo do zaaranżowania spójne z księgarnią biuro, w którym odbywają się czasem spotkania autorskie. Chcieliśmy, aby klienci przychodzący do biura mieli poczucie, że jest to jedna instytucja. To był właściwie cały brief ze strony inwestora. Bardzo dużo czasu zajęło mi ustawianie biurek i „psychoterapia zespołu”, bo chciałem zrozumieć, jak funkcjonują poszczególne działy, kto się z kim lubi i gdzie będzie mu najwygodniej siedzieć. Ustawiłem też ekran w przestrzeni wspólnej, bo tam chętnie ogląda się mecze. Tego elementu nie było w początkowym programie funkcjonalnym, ale okazało się, że dzięki temu posunięciu zespół lepiej się ze sobą komunikuje i ostatecznie wszyscy są zadowoleni. 

A jaki był temat przewodni projektu? 

Tam zewsząd wylewały się książki – były na regałach, w kartonach, na stertach – i pomysł wydawnictwa był taki, żeby zamknąć je w magazynie. Dla mnie to było zupełnie bez sensu, uznałem wręcz, że trzeba wygospodarować przestrzeń wspólną kosztem tego magazynu. Zamiast tego zrobiliśmy książkom miejsce na korytarzu. Nagle zmieniła się przestrzeń – książki wróciły do gry i praktycznie wytapetowały ściany. Filary są szczelnie obłożone książkami, ale nie ma poczucia przytłoczenia. Po zdjęciu podwieszanego sufitu pomalowaliśmy też wszystkie odsłonięte bebechy na intensywny żółty kolor. Jest w tym znowu rodzaj teatralności, ale wynika to z ograniczeń niskim budżetem i z pragmatycznego podejścia inwestora. Wiedziałem, że nie wchodzi w grę żadna dekoracja, udziwnianie – wszystko musiało wynikać z funkcji. Powiedziałem więc, że w korytarzu jest za nisko i będzie duszno, trzeba więc go zdjąć. I zdjęliśmy. Odsłaniając sufit, ujawniliśmy przestrzenną rzeźbę, coś, czego nie ma nigdzie indziej, i coś, co jest, jednocześnie będąc niczym. 

Hołd złożony talerzowi

Twoje wnętrza to odwrotność minimalizmu. 

Człowiek źle się czuje w przestrzeni, która jest bardzo minimalna. Uczyniliśmy z minimalizmu fetysz, a tak naprawdę to jest wąska dziedzina designu, która działa tylko dla niewielkiej grupy ludzi, na ogół tych, którzy mają problem z kontrolą i trzymają wszystko poukładane, zamknięte w szafkach, jakby tego nie było. W kulturze japońskiej to jest piękne, ale większość osób nie potrafi utrzymać porządku. To prawda, że minimalizm bardzo dobrze wygląda na zdjęciach, ale statystyczny człowiek z krzywej Gaussa będzie się źle czuł w takiej przestrzeni. 

A co z samą księgarnią? 

Tyle energii zajął projekt funkcjonalny biura, że na księgarnię zostało o wiele mniej czasu. W niewielkiej, ledwie 20-metrowej przestrzeni zrobiliśmy projekt ruchomych regałów na książki. Lustra na ścianach odbijają regały i zwielokrotniają je, jak w opowiadaniu „Biblioteka Babel” Jorge Luisa Borgesa, opisującym wszechświat jako ogromną bibliotekę. Po skończeniu projektu zdałem sobie sprawę, że stworzyłem to, co było dla mnie w liceum tak niesłychanie inspirujące – symboliczną Bibliotekę Babel. Nieskończoną kombinację 23 liter, która tworzy książki, zamieniłem w kombinację regałów, która stworzyła tę rozrastającą się iluzorycznie księgarnię.

 

Kacper Gronkiewicz

Architekt urodzony w Warszawie w 1975 roku. Studiował w Warszawie i Paryżu. Swoją autorską pracownię Kacper Gronkiewicz prowadzi od 2007 roku. Pasję związaną z architekturą budynków przekłada na architekturę ich wnętrz, a w swoich projektach stara się zawrzeć coś, co wykracza poza czystą funkcję, nadając w ten sposób przestrzeni dodatkowe znaczenie. Uwielbia marzyć na jawie. Jeździ na nartach i wspina się w skałach. Autor dwóch z dziesięciu barów uznanych przez „Vogue” za najpiękniejsze w Polsce: Aury i Fotonu. W 2014 roku Kacper Gronkiewicz zaprojektował księgarnię w Żydowskim Instytucie Historycznym, której półki stanowią ustawione naprzeciw siebie negatywy budynków synagogi i studni z placu negatywy budynków synagogi i studni z placu na Tłomackiem. Gronkiewicz oprócz projektów przestrzeni prywatnych jest autorem wnętrz tatrzańskiego pensjonatu Dom Krzeptowskich, a także klubów i restauracji, np. kultowej U Kucharzy Adama Gesslera w Hotelu Europejskim czy należącej do Daniela Pawełka Le Braci w Warszawie, której projekt został nominowany do nagrody Dezeen za najlepsze wnętrze restauracji roku 2022. W 2020 roku Kacper Gronkiewicz otrzymał międzynarodową nagrodę A’ Design Award za projekt baru Aura. 

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Taka Tajka żuje betel

Taka Tajka żuje betel

Warszawa | 26 czerwca 2023

Kacper Gronkiewicz zaprojektował pomysłowe wnętrze tajskiej restauracji