Balcerkiewiczowie. Rodzina, która postawiła na design

Historia dwóch założonych przez Ryszarda Balcerkiewicza marek meblarskich zaczęła się od wiary, że warto postawić na design i polskich projektantów.

Meble biurowe pod szyldem Balmy i meble do przestrzeni mieszkalnych i publicznych marki Noti powstają w dwóch położonych niedaleko siebie fabrykach w podpoznańskim Tarnowie Podgórnym. To właśnie tam spotykam się z Ryszardem Balcerkiewiczem i jego synem Michałem Balcerkiewiczem – prezesem firmy Balma. Z każdym rozmawiam osobno, by poznać dwa punkty widzenia. Czego się dowiedziałam? Jak czerpać siłę z tego, że działa się razem, jak ważne jest poszukiwanie własnej drogi. Czym zajmuje się nestor rodu, gdy obie firmy zarządzane są przez młode pokolenie, oraz jak historię sukcesji postrzega jego syn Michał. Rozmowa ukazała się w marcu 2020 r. w magazynie „Design Alive” nr 32.

Podczas ostatniej gali Design Alive Awards statuetka w kategorii Strateg, po raz pierwszy w historii tych nagród, została przyznana całej rodzinie. Jakie to uczucie dla Pana jako jej głowy?

Ryszard Balcerkiewicz: Byłem do tej nagrody nominowany dwa razy indywidualnie, ale otrzymanie statuetki jako cała rodzina zaangażowana w Noti i Balmę to dla mnie powód do nawet większej satysfakcji. Nieczęsto tak się zdarza, że biznes założony 40 lat temu prowadzony jest wciąż przez tę samą rodzinę, która mimo różnic pokoleniowych umie ze sobą współpracować. Mam nadzieję, że dziś każde z nas ma tu swoje pole do działania.

Jest Pan człowiekiem niezwykle aktywnym i wciąż pełnym pomysłów. Czy przekazanie firmy było wyzwaniem?

RB: To przede wszystkim wymagało zaufania. Jak zrobisz taki krok, to nie ma już odwrotu. Zdecydowałem się jednak na to, ponieważ wierzę, że firma będzie dzięki temu działała dalej. Jestem przekonany, że tak będzie z Noti, gdyż właśnie tak stało się z Balmą, którą 15 lat temu przekazałem Michałowi. To wyzwoliło w moim synu energię do samodzielnego działania i wiarę, że może zrobić więcej i lepiej niż ja. Myślę nawet, że gdybym tego wtedy nie zrobił, on odszedłby, szukając swojej drogi. Teraz ta zmiana warty dzieje się w Noti – nowe pokolenie oznacza nowe pomysły i nowe punkty widzenia. Dzisiaj już wiem, że to była dobra decyzja: obie firmy poszły bardzo mocno do przodu. Zresztą zawsze lubiłem otaczać się ludźmi, którzy umieją więcej niż ja, mają większą wiedzę, są lepiej wykształceni i znają języki.

Jak w takim razie wygląda w tym momencie podział obowiązków w obu firmach?

RB: Balmę przekazałem w ręce Michała 15 lat temu. Noti została powierzona w ręce mojej córki Ani i zięcia Bartosza Bejnarowicza, a spółka ma nowy zarząd. Mamy również w grupie spółkę handlową prowadzącą salony z produktami Balmy i Noti w Poznaniu. Już od wielu lat kierują nią samodzielnie moja córka Magda oraz zięć Marcin Kałach. Ja natomiast formalnie pełnię funkcję przewodniczącego rady nadzorczej wszystkich spółek.

Zostawił Pan sobie jakąś furtkę, żeby wrócić?

RB: Raczej nie mam takich planów. Poszedłem nawet o krok dalej: przekazałem obie firmy także kapitałowo i w tym momencie mam praktycznie po jednej akcji w każdej spółce. Właściwie pozbyłem się więc majątku i przekazałem go dzieciom. Wiąże się to także z moim doświadczeniem choroby nowotworowej, która dotknęła mnie 10 lat temu. Zacząłem wtedy myśleć o uporządkowaniu spraw. Dziś mam dzięki temu spokój: nie uczestniczę już w bieżących, często trudnych sprawach operacyjnych. Mam za to komfort, że mogę robić to, co lubię, i w czym się spełniam.

W takim razie co lubi robić Ryszard Balcerkiewicz?

RB: Jestem niespokojnym duchem. Lubię nowe rzeczy, lubię inspirować, zaszczepiać nowe idee. Na moje ostatnie urodziny dostałem nawet od pracowników kask z napisem „Szef zamieszek” (śmiech). Coś w tym jest, bo nie lubię, gdy wszystko jest poukładane i idzie przewidywalnym torem, a wszyscy wokół są zadowoleni i chwalą siebie nawzajem. I nie chodzi mi o jakieś krytykowanie, ponieważ trzeba optymistycznie patrzeć w przyszłość i doceniać to, co się udało. Mimo to lubię, kiedy ludzie czują niedosyt i nie popadają w samozachwyt. Dla mnie zawsze wszystko jest do poprawienia – zarówno w organizacji, jak i w produkcie.

Może jest w Panu żyłka projektanta, który zawsze ma świadomość, że tworzenie jest niekończącym się procesem i zawsze można coś lepiej zrobić?

RB: Trochę tak jest. Od początku pracuję z Piotrem Kuchcińskim. Zauważyłem, że on nigdy nie jest w pełni zadowolony z projektu: zawsze chciałby zrobić jeszcze lepiej i więcej. Takie podejście jest mi bardzo bliskie. Dziś myślę, że mam w sobie duszę projektanta i artysty, i gdybym miał na nowo wybierać swoją drogę, na pewno nie byłyby to studia ścisłe, lecz właśnie artystyczne. Dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy jedna z wnuczek powiedziała mi, że myśli o studiach na UAP-ie [Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu – przyp. red.] i zaczęła chodzić na lekcje rysunku. Zabieram ją na najbliższe targi [Arena Design – przyp. red.] i wystawę prac studentów. Już się na to cieszę, bo współpraca z młodymi projektantami daje mi ogromną radość.

Rodzinna firma to wyzwania związane ze współpracą i delegowaniem obowiązków. Jak pracuje się z niespokojnym duchem?

RB: Ja nadaję się do tworzenia organizacji od początku. Ta skłonność do kierowania wszystkim samodzielnie przydaje się na początkowym etapie. Kiedy jednak organizacja rośnie i trzeba się otaczać strukturami, to dużo lepszy niż ja okazuje się Michał. Jest w tym znakomity! Ma za sobą studia ekonomiczne, zarządza na innym poziomie, deleguje zadania, wymaga, tworzy zespół. Podobnie teraz dzieje się w Noti: młode pokolenie zarządza nowocześnie i profesjonalnie, a ja wchodzę tylko wtedy, kiedy potrzeba trochę szaleństwa. Ze mną jest taki problem, że czasem jestem szybszy od mojego zespołu i wyprzedzam go. Poza tym widzę dziś po sobie, że duża firma, rozbudowane struktury i spotkania to coś, co mnie męczy. Ja lubię dynamizm. Pomysły przychodzą mi do głowy nieustannie. Czasem mi się śnią albo trafia mi się jakaś myśl o 22:00 – wtedy od razu piszę e-mail do firmy. Nie umiem długo czekać od pomysłu do realizacji.

Jak wygląda Pana dzień w Noti?

RB: Zrezygnowałem z gabinetu prezesa, ale nadal mam swoje biuro w Noti. Przyjeżdżam teraz już nie na 7.00, ale na 9.00–10.00. Moim zadaniem jest doradzanie spółkom w temacie inwestycji. Teraz na przykład w willi na warszawskiej Sadybie tworzymy studio Noti, w którym architekci i projektanci będą mogli spotkać się z naszymi doradcami i zobaczyć oferowane przez nas produkty. Chciałbym też, żeby to było miejsce, gdzie rozmawia się o designie, w którym można się szkolić, inspirować. Myślę, że w kwietniu lub maju odbędzie się jego uroczyste otwarcie. Jestem też zaangażowany, ale już bardziej jako doradca, w proces tworzenia nowych produktów, które zaprezentujemy na październikowych targach Orgatec. Bardzo lubię ten moment, gdy powstają nowe idee.

Czy nie obawia się Pan tego, że na rynku dominują dziś tanie podróbki, że rynkiem rządzi internet?

RB: Wciąż wierzę, że warto było postawić na design, ponieważ to dzisiaj owocuje. Dzięki temu mamy przewagę i wyróżniamy się. Nasze produkty są innowacyjne, a poza tym staramy się wprowadzać metody i materiały, które nie są łatwe do podrobienia. Stawiamy na jakość, a nie taniość produktu. Mamy nieduże serie, ale to zapewnia naszym klientom pewną dozę unikatowości. Uważamy, że warto zatrudniać zdolnych projektantów z Polski i ze świata, żeby tworzyć coraz lepsze produkty.

Mam wrażenie, że to jednak Panu nie wystarcza: jest w Panu też jakaś nuta pozytywisty, organicznika, osoby, która lubi współpracować z innymi. Właśnie został Pan prezesem Tarnowskiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców.

RB: Coś w tym jest. Działam tak od zawsze: udzielałem się jeszcze w cechach rzemieślniczych, spółdzielniach czy Izbie Rzemieślniczej. Uważam, że razem możemy po prostu więcej zrobić, mimo że na co dzień ze sobą konkurujemy. Chcę też przekazać swoją wiedzę i doświadczenie. Jedną z naszych inicjatyw jest budowa szkoły zawodowej, która będzie kształcić pracowników pod kątem potrzeb naszych lokalnych przedsiębiorców. Dawne struktury szkolnictwa zawodowego już nie istnieją, starzy fachowcy odchodzą na emeryturę, a nowych, wykwalifikowanych pracowników praktycznie nie ma na rynku. Przeprowadzono specjalne badania, z których wiemy, jakie specjalności są potrzebne w fabrykach Tarnowa Podgórnego. Będziemy więc kształcić: tapicerów, krawcowe, stolarzy, operatorów maszyn, ale także mechatroników. Połączymy siły, ponieważ praktyki będą się odbywały w różnych fabrykach. Teraz zastanawiam się, co jeszcze możemy zrobić jako Stowarzyszenie, stale szukam nowych pomysłów.

Czy takie działania mogą wpłynąć również na budowanie wizerunku Polski jako kraju o dobrym autorskim designie?

RB: Oczywiście. Przecież coś takiego jak marka skandynawskiego designu nie powstała z dnia na dzień. Skandynawowie współdziałali, wystawiali się w najlepszych miejscach, promowali swoich projektantów. To, czego jednak mi brakuje, to stworzenia państwowej strategii dla designu. Mamy dobre firmy, dobrej jakości produkty, ale trzeba je systematycznie i mądrze promować, robić wystawy i pokazywać na świecie. Tymczasem obecnie nie ma na to pomysłu. Jest nawet gorzej, ponieważ nie widzę zrozumienia tego, czym jest design i jakie ma znaczenie dla rozwoju kraju. Opinia o Polsce jest teraz nie najlepsza. Ze smutkiem muszę powiedzieć, że nie wiem, czy w tym momencie Polska jest postrzegana jako dobre miejsce do inwestowania.

Mimo że wciąż widzi Pan dla siebie nowe pola do działania, przekornie zapytam, czy wyobraża Pan sobie taki scenariusz, że wyjeżdża z żoną swoim kamperem i zupełnie nie zajmuje się pracą? Po prostu czyta książki i odpoczywa…

RB: Tylko że kamper jest takim miejscem, z którego świetnie można zarządzać firmą (śmiech). Można nawet doskonale udawać, że jest się blisko, tak naprawdę siedząc nad fiordem w Norwegii.

Chodziło mi o zupełne oderwanie się, zmianę stylu życia. Czy Pan by tego chciał?

RB: Poważnie mówiąc, zupełnie wystarcza mi wakacyjna miesięczna podróż z żoną. Kamper wybrałem też po to, by zmieniać miejsca i spędzać aktywnie czas. Siedzenie w jednym hotelu albo w sanatorium oznacza kompletną bezczynność – to nie dla mnie.

A co Pana najbardziej cieszy?

RB: To, że nie tylko udaje się nam prowadzić udany biznes, ale także zachować rodzinę, w której umiemy ze sobą współpracować. Te rodzinne wartości zawsze miały dla nas znaczenie. Kiedy dużo pracowałem, ostoją rodziny była moja żona – to dzięki niej istniał spokojny dom. Podziwiam to, jak teraz radzi sobie młode pokolenie. Moja synowa pracuje, a Michał doskonale radzi sobie w roli ojca. Umie zrobić wszystko bez wsparcia babć – ja bym tego nie potrafił. Mój zięć natomiast bardzo dużo pracuje, a córka Ania odeszła na jakiś czas z pracy, by zająć się dziećmi, ponieważ tego potrzebują. Z mojej dzisiejszej perspektywy widzę naszą różnorodność – choćby w tym, jak każdy inaczej szuka swojego balansu pomiędzy życiem i pracą.

Ciekawi mnie, jak to wygląda z drugiej strony, z perspektywy pańskiego syna Michała?

RB: Ja też!

***

Jesteście rodziną zaangażowaną we wspólne biznesy, między innymi Noti i Balmę. Trudny proces pokoleniowych zmian jest już za Wami. Podobnych firm jest w Polsce wiele i większość z nich po raz pierwszy ma do czynienia z sukcesją. Czy przejęcie rodzinnej firmy było dla Ciebie oczywistością, czy jednak wyzwaniem?

Michał Balcerkiewicz: To nie jest prosta historia do opowiedzenia w kilku słowach. W kontekście sukcesji najczęściej słyszymy opowieść nestorów rodu, którzy mówią, jak trudno przekazać dzieło swojego życia w ręce dzieci i wycofać się z zarządzania. Nie słyszałem chyba jeszcze żadnej relacji, jak to wygląda z drugiej strony. W naszym domu praca ojca była zawsze bardzo ważna. Rozmawiało się o firmie i żyło się jej sprawami. W każde wakacje pracowałem w fabryce, miałem swoje zadania. Z jednej strony było to kształcące doświadczenie, z drugiej – ograniczające: w końcu w wakacje można robić różne inne ciekawsze rzeczy niż pracować (śmiech). Byliśmy uczeni, że trzeba szanować każdego pracownika i że praca jest bardzo ważna. Na pewno są to wartości, w których wyrosłem i które przekładam na własne życie oraz działalność. Jednak wychowując się w rodzinie, która prowadziła firmę, miałem poczucie, że to moja jedyna ścieżka. Nie znałem innego modelu. To był pewien rodzaj ograniczającej presji, przez co nie eksperymentowałem za młodu i nie szukałem własnej drogi. Na tę moją ścieżkę na pewno największy wpływ miał mój ojciec. Po szkole średniej poszedłem na studia ekonomiczne, potem był już etap pracy w Balmie z ojcem w roli prezesa, później przejąłem samodzielne zarządzanie firmą i tak jest już od 15 lat. Zdałem sobie ostatnio sprawę, że to aż połowa życia tej firmy! Jednak odnoszenie swojej pracy do pracy ojca jako założyciela firmy jest we mnie nadal aktywne. I nieraz zadaję sobie pytanie, czy to ja bardziej ukształtowałem to, czym dzisiaj jest Balma, czy mój ojciec.

Czy w Twoim życiu było jakieś miejsce na młodzieńczy bunt?

MB: Kiedy miałem 25–26 lat, podjąłem decyzję o odejściu z firmy. Chciałem szukać swojej drogi, spróbować podziałać w innym środowisku. Był to burzliwy moment między mną a moim tatą. Ostatecznie pozostałem w rodzinnym biznesie, jednak żałuję trochę, że zabrakło w moim życiu czasu i możliwości, by zastanowić się, co tak naprawdę chcę robić. By spróbować swoich sił w działaniu z innymi ludźmi, by zyskać swoją osobistą markę bez etykiety „syna właściciela”. Wydaje mi się, że to normalna potrzeba młodego człowieka, żeby poznać inny świat, a przez to zyskać odrębność. Myślę, że pewnie i tak wróciłbym do firmy, ponieważ to po prostu fantastyczne miejsce do pracy i działania, ale stałoby się to na zupełnie innym etapie mojego rozwoju zawodowego. Mając dziś świadomość własnych doświadczeń, myślę o wychowywaniu własnych dzieci i zastanawiam się, na ile my, rodzice, kształtujemy ich drogę, a na ile dajemy im możliwość samodzielnego wyboru i poznania siebie. Ja jako dojrzały mężczyzna dopiero teraz odkrywam różne swoje talenty i cechy, których wcześniej ani nie dostrzegałem, ani nie wykorzystywałem.

Współpraca z ojcem to wyzwanie. Ciekawa jestem, jak dzisiaj rozkładają się te role. Kto jest w firmie wizjonerem, a kto badającym wszystkie za i przeciw strategiem?

MB: To ja jestem bardziej strategiczny, jednak nie czuję się strategiem indywidualistą. Balma to dla mnie gra drużynowa: mam bardzo dobry zespół, w którym uzupełniamy się od lat. Nie mam problemu, żeby zaufać pomysłom innych, nie mam też potrzeby ciągłej kontroli. Jeśli miałbym porównać siebie i mojego ojca, to ja daję sobie więcej czasu, zanim wdrożę jakąś decyzję. W mojej ocenie czasy się zmieniły: teraz trzeba liczyć i sprawdzać różne opcje. W czasach, gdy tata budował firmę, liczyły się intuicja, znalezienie się w odpowiednim miejscu i czasie oraz odwaga. Tego tacie nigdy nie brakowało, dzięki czemu 15 lat temu przejąłem wspaniale prosperującą firmę. Ale już trzy lata później w Polsce mieliśmy głęboki kryzys gospodarczy. Dziś uważam, że dzięki mojemu liczeniu, rozwadze i odważnym, trudnym decyzjom przetrwaliśmy go i do dziś co roku systematycznie rejestrujemy wzrosty obrotów. Przyznam się, że opisywanie cech moich i mojego ojca jest dla mnie trudne… Wychowując się przy silnym ojcu, który nieprzerwanie odnosi sukcesy, masz ciągle wrażenie, że musisz coś przeskoczyć, dać z siebie więcej, pokazać, na co cię stać. Czasami to słyszysz, a czasami po prostu wyczuwasz to w powietrzu.

Co sądzisz o tym, że nagroda trafiła do całej rodziny Balcerkiewiczów?

MB: Kiedy dowiedziałem się, że jako rodzina otrzymaliśmy nagrodę w kategorii Strateg, nie do końca potrafiłem to zinterpretować. Teraz z perspektywy czasu odbieram to bardzo pozytywnie: jako wyraz uznania dla zaangażowania w sprawę wzornictwa i zestawu wartości, którymi żyjemy i które realizujemy w naszych firmach. Bardziej przyjmuję ją na pewno w kontekście firmy niż jako osobiste wyróżnienie.

Wróćmy jeszcze do Twojej relacji z ojcem. Czy ta różnica charakterów pomaga, czy utrudnia współdziałanie?

MB: To zawsze wymaga z obu stron ogromnej dojrzałości i zrozumienia, że nie ma jednego modelu prowadzenia firmy i żaden z nich nie daje gwarancji, że nie popełni się błędów. To, że jesteśmy z ojcem zupełnie inni, było dla nas wyzwaniem. Jako syn uczyłem się od ojca, więc to on w sposób naturalny był dla mnie punktem odniesienia. Z czasem jednak musieliśmy wyznaczyć sobie wzajemnie granice, by działać wspólnie dla firmy, a jednocześnie każdy w zgodzie z samym sobą. Nie jest to łatwe, bo relacja ojciec–syn splata się z funkcjami, które pełniliśmy i pełnimy nadal w swoich firmach. Tak więc za nami długi i trudny proces; mam nawet wrażenie, że on ciągle trwa.

Czy masz dziś poczucie, że to się udało?

MB: Tak. Znalazłem swoje miejsce i lubię to, co robię, jednak intensywnie nad sobą pracowałem, żeby do tego punktu dojść i tak to widzieć. Jestem wrażliwą osobą; na wiele rzeczy patrzę inaczej niż mój tata. Dziś doceniam to nawet bardziej niż kiedyś. Mam świetny zespół, z którym współpracuję, a z którym łączą mnie bliskie relacje osobiste, przekraczające ramy biznesowe. Balma zmierza w dobrą stronę, działamy po swojemu. Czasem nawet rywalizujemy z Noti – w pozytywnym sensie tego słowa – ponieważ chcemy wzajemnie zaskakiwać się pomysłami, mając jednocześnie wspólne wartości. Zachowaliśmy to, co było zawsze ważne dla mojego ojca i jest istotne także dla mnie, czyli rozsądne zarządzanie firmą, w której design zajmuje znaczące miejsce. Ponadto stopniowo, ale systematycznie inwestujemy w rozwój, szanujemy ludzi, dbamy o zespół, ale też współdziałamy lokalnie, dzieląc się wiedzą i doświadczeniem.

Co jest wyzwaniem dla Balmy w perspektywie najbliższych pięciu lat?

MB: Mamy przed sobą wiele wyzwań, ponieważ konkurencja na rynku jest coraz większa i coraz szybsza, i dlatego stale musimy się zmieniać. Jednym z największych wyzwań są zmiany związane z ekologią. Teraz jest to modny trend, a my zawsze myśleliśmy w taki sposób, żeby nie marnować i nie zużywać więcej niż trzeba. Teraz wiele się o tym mówi, a dla mnie to nie są tylko marketingowe komunikaty, ale konkretne rozwiązania. To wiąże się jednak z dużymi kosztami i zmianami. Kolejnym wyzwaniem w perspektywie przyszłości jest kadra. Jakkolwiek nasza firma nie ma problemu z rotacją pracowników, a ludzie zostają z nami na dłużej – mam nadzieję, że decyduje o tym atmosfera pracy i to, jakie tworzymy tu relacje – wyzwaniem jest odchodzenie na emeryturę dobrych fachowców i niedobór w gminie młodej kadry wykształconej do pracy w fabryce. Stąd też realizowane przez gminę przedsięwzięcie w postaci szkoły zawodowej, w które mój ojciec jest zaangażowany od samego początku.

Czy kiedy prowadzi się taką firmę, udaje się zapomnieć o jej problemach, oderwać od pracy, postawić wyraźną granicę pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym?

MB: Nie mam problemu z tym, żeby przykładowo w weekend wyłączyć myślenie o pracy. Mam swoje sposoby, żeby odpocząć: żegluję, jeżdżę na motocyklu, fotografuję, spędzam czas z rodziną. Moja żona także jest aktywna zawodowo – jest doskonałym psychologiem, rekomendowanym trenerem biznesu, a od 19 lat prowadzi własną firmę szkoleniową. Dzielimy się z nią obowiązkami. W moim rodzinnym domu obowiązywał inny model. Tato dużo pracował, jednak w wolne dni spędzał z nami dużo czasu i razem podróżowaliśmy. Natomiast mama od ‘90 roku, z uwagi na obciążenie ojca, była zawsze w domu, pomagając mu w sprawach firmowych. Wcześniej pracowała jako nauczycielka wychowania przedszkolnego. Wydaje mi się, że lubiła tę pracę, i ciekaw jestem, jak ocenia to z perspektywy czasu. Obecność mamy w domu wspominam oczywiście bardzo dobrze – z punktu widzenia dziecka to komfortowa sytuacja. Jednak moja rodzina żyje inaczej i doskonale widać tu różnicę pokoleniową. Wracając do moich sposobów na oderwanie się od pracy, staram się pielęgnować znajomości z innymi tak, by mieć również sferę życia zbudowaną poza relacjami biznesowymi. Mamy z żoną duży krąg przyjaciół i znajomych skupiony wokół środowiska związanego z poznańskimi klasztorem Dominikanów i wspólnotą Paleolit. To ważna część naszego życia i zaangażowania. Bycie we wspólnocie na pewno wpłynęło również na to, jakim jesteśmy małżeństwem i jakimi rodzicami. Spotykamy się regularnie, mamy podobne wartości, ale w żaden sposób nie są to ludzie związani z moim życiem zawodowym. Mam poczucie, że to jest nasz zupełnie osobny świat. Bardzo miło wspominam naszą 20. rocznicę ślubu, z której to okazji zorganizowaliśmy dużą imprezę dla rodziny i znajomych. Było na niej naprawdę sporo osób, z którymi wiąże nas długa droga i historia. Zobaczyłem wtedy, że to, co przez lata udało nam się zbudować i co tworzymy, to całe fantastyczne środowisko, w którym żyjemy i którego jesteśmy częścią. Opowieść o firmie jest jej ważnym elementem, ale na pewno nie wyczerpuje tego, kim jesteśmy.

A czy kiedy myślisz o przyszłości, zakładasz, że Twoje dzieci przejmą rodzinną firmę?

MB: Moje dzieci są na razie na etapie edukacji szkolnej. Marta ma 12 lat, Jacek – 11, a najmłodsza, Ewa, 6. Chciałbym, żeby wybrali to, co da im w życiu radość i poczucie sensu. Myślę, że jeśli wybiorą coś innego niż rodzinny biznes, to uda się wymyślić nowy model zarządzania firmą, jednocześnie zachowując jej DNA i to, co najlepsze z naszej wizji i historii. Jeśli jednak zechcemy nadal budować wspólnie ten biznes, będzie to wyzwanie dla nas i dla kolejnego pokolenia, by poprowadzić firmę w sposób, który z jednej strony umożliwi wyciągnięcie tego, co najlepsze z faktu, że jesteśmy rodziną, a z drugiej da przestrzeń dla każdego z nas z osobna, także przestrzeń do dokonywania zupełnie wolnych życiowych wyborów.

***

Balma SA. Założona w 1978 roku firma produkująca meble biurowe, lider kształtowania efektywnych przestrzeni biurowych w Polsce. Od 1995 roku produkty Balmy powstają w podpoznańskiej gminie Tarnowo Podgórne. Od samego początku z marką współpracują najlepsi polscy projektanci: Piotr Kuchciński czy Wiktoria Lenart, dzięki którym Balma zdobywa międzynarodowe nagrody. Ostatnia z nich to prestiżowa German Design Award 2020. Od 15 lat firma prowadzona jest przez Michała Balcerkiewicza.

Noti sp. z o.o. Firma założona 15 lat temu przez Ryszarda Balcerkiewicza, produkująca meble miękkie do przestrzeni mieszkalnych i publicznych. Produkty Noti to projekty najlepszych polskich projektantów, takich jak: Piotr Kuchciński Tomek Rygalik, Krystian Kowalski, Dorota Koziara, Tomasz Augustyniak, Maja Ganszyniec, Łukasz Stawarski i Bartłomiej Pawlak. Efektem tej współpracy są prestiżowe nagrody, między innymi Red Dot Design Awards czy Must Have. Dziś firmą zarządzają zięć założyciela – prezes Bartosz Bejnarowicz – i wiceprezes Dominik Czylkowski.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły: