Design w czasach zarazy. Anna Orska: – Chcę wierzyć, że wyjdziemy z tego silniejsi

– Paradoksalnie, wirus który zamknął nas w domach jednocześnie otworzył nas na drugiego człowieka. Odcięci od aktywności społecznych doceniamy jak wiele znaczy rozmowa, dotyk, obecność – mówi nam Anna Orska, projektantka biżuterii, właścicielka marki Orska.

W ramach cyklu „#zostańwdomu, czyli design w czasach zarazy”, pytamy kolejne osoby związane z branżą designu o to, jak pandemia COVID-19 zmieniła ich życie i postrzeganie zawodu.

Anna Orska zaprojektowała tysiące wzorów biżuterii i niewielkich form wzorniczych. Charakterystyczne dla niej jest niestandardowe podejście do projektowania z uwagi na wykorzystywane materiały, a także koncepcję kolekcji. Projektantka była prekursorką upcyklingu w polskim jubilerstwie. Stworzyła biżuterię m.in. ze starych lin żeglarskich, części samochodowych czy tysiącletniego drewna dębowego, pochodzącego z konstrukcji grodu Mieszka I na poznańskim Ostrowie Tumskim. Wciąż podróżuje w poszukiwaniu inspiracji. Niektóre kolekcje artystki zostały zaprojektowane i wykonane za granicą, pod wpływem inspiracji tradycyjnym rękodziełem m.in. z lokalnymi rzemieślnikami w Nepalu, Indonezji i Wietnamie.

Jak wygląda teraz dzień Anny Orskiej?

Staram się funkcjonować normalnie, tak jakby jutro wszystko miało wrócić do normy. Choć nie ukrywam, że budzę się co rano i przywołuję do porządku, że to nie jest sen tylko nasz nowa rzeczywistość.  Pracuję głownie z domu, przy wielkim, kuchennym stole projektuję, odpowiadam na maile, zarządzam firmą. Czasem z moją kotką Lolą na kolanach, a czasem bez. W wolnych chwilach spędzam czas razem z rodziną. Uczymy się od siebie nawzajem. Moja córka jest mistrzynią makijażu, jest szansa, że po okresie samoizolacji będę w stanie profesjonalnie zrobić sobie somkey eye. Przemek, mój maż, bardzo dobrze gotuje, próbuję podpatrzeć co robi w kuchni, ale na razie bez większych efektów. Najwięcej radości daje mi jednak wspólne rysowanie z moim synkiem. Cieszę się, że mogę nauczyć go rzeczy, które są moją pasją. Pracownia Orska znajduje się niemal po drugiej stronie ulicy, więc wieczorami wymykam się do warsztatu. Jest cicho i pusto, brakuje ludzi i stukotu maszyn. Tęsknię za tym ogromnie. Ale mogę usiąść do szlifierki, chwycić za szczypce, poczuć zapach i chłodny dotyk metalu – ręczna praca sprawia mi ogromną radość, to moja forma medytacji, więc ciężko mi z tego uzależnienia zrezygnować. Ten nocny czas w pracowni daje mi coś jeszcze, coś co mnie uspokaja, koi, rozświetla co wieczór nowe wizje. A wszystko to, co zaprojektowałam w ciągu dnia w domu, ma szansę w nocy urodzić się z w formie prototypu.

W ubiegłym roku marka Orska skończyła 10 lat. Jak pandemia wpłynęła na twoją pracę?

Pierwszy raz w całej jej historii w trosce o zdrowie pracowników i klientów zmuszona byłam zamknąć butiki stacjonarne. To ogromne wyzwanie dla kondycji firmy. Jednak to nie czas by o tym myśleć, bo wiem, ze to dylematy wielu z nas. Wszyscy musimy teraz zostać w domu i zadbać o siebie i o swoich najbliższych. Butik online działa normalnie i cała uwaga mojego zespołu jest teraz skierowana na niego. To świetni ludzie, pomimo ciągłej krzątaniny, pracy nad nowymi projektami, brakuje mi ich obok siebie, bo inaczej zerka się w oczy przez ekran komputera aniżeli podczas spotkań w realu. Tęsknię także za kontaktem z klientami, bezpośrednimi rozmowami, które zawsze bardzo mnie inspirowały. Jesteśmy aktywni na Instagramie i Facebooku, staramy się być w kontakcie online. Cieszy mnie, że część z nich pisze, daje znać, że u nich wszystko w porządku.

Wiele lat temu, kiedy dopiero zakładałam firmę wymarzyłam sobie, że będę niezależna. Chciałam nie tylko projektować, ale także pracą rąk tworzyć przedmioty, które wymyśliłam. Chciałam być blisko, kiedy płaski rysunek nabierał realnych, trójwymiarowych kształtów. Z czasem dołączyła do mnie grupa jubilerów, rzemieślników, pasjonatów. Mistrzów w swoim fachu. Dzięki pracy tych utalentowanych twórców biżuteria Orska powstaje w naszym warsztacie w Poznaniu. Nie jesteśmy uzależnieni od dostawców czy wykonawców. Ta samowystarczalność ma oczywiście swój koszt, ale daje poczucie bezpieczeństwa, które w sytuacji takiej jak ta sprawia, że w razie potrzeby w każdej chwili możemy wskoczyć do wagonika i jechać dalej. Nie musimy czekać, aż inni najpierw uruchomią swój pociąg.

Na początku kwietnia miałam otworzyć drugi butik w Warszawie w Elektrowni Powiśle. Niestety, jego otwarcie trzeba przesunąć na bliżej nieokreślony termin. Podobnie jak moją kolejną wyprawę projektową. Kierunek był już wybrany, kupione bilety grzecznie czekają na dzień wylotu leżąc koło paszportu. Ale już wiem, że nie wylecę, zostanę w domu. Nowa kolekcja, która miała powstać w kolejnym z warsztatów świata będzie musiała poczekać. Staram się myśleć pozytywnie. Jestem przekonana, że co się odwlecze to nie uciecze.

Czy ta pandemia zmieni nas i nasze życie? Wierzysz, że wyjdziemy z tego na swój sposób lepsi?

Jestem człowiekiem morza. Okres dzieciństwa i lata młodości spędziłam spacerując po bałtyckich plażach. Nadchodzący sztorm zazwyczaj poprzedza zmiana pogody, kształtu chmur i koloru nieba. Miejscowi potrafią uważnie obserwować ten proces i przygotować się na zmianę warunków, ochronić siebie i swój dobytek przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Zastanawiam się, czy mogliśmy przygotować się na sytuację, z którą dziś przychodzi nam się mierzyć. Czy gdybyśmy nie biegli tak szybko moglibyśmy lepiej przyjrzeć się rzeczywistości, odczytać sygnały, zareagować. Mierzymy się dziś z wieloma problemami na wielu różnych płaszczyznach. Nieprzygotowani i zaskoczeni. Wirus zamknął nas w domach i zmusił do tego, byśmy się zatrzymali. Jedni borykają się z samotnością, inni z trudami edukacji online. Wielu z nas pracuje zdalnie. Nasze codzienne życie przeniosło się do online’u – w sieci robimy zakupy, uczymy się, pracujemy, oglądamy filmy a nawet spotykamy się z przyjaciółmi. Zamknięci w czterech ścianach adaptujemy się lepiej lub gorzej. Zaczynamy doceniać drobne rzeczy, orientujemy się jak niewiele nam trzeba do tego, by żyć. Paradoksalnie, wirus zamknął nas w domach jednocześnie otworzył nas na drugiego człowieka. Odcięci od aktywności społecznych doceniamy jak wiele znaczy rozmowa, dotyk, obecność. Wielu z nas wie, co znaczą słowa odpowiedzialność i solidarność. Oddolne inicjatywy zwykłych – niezwykłych ludzi dają mi nadzieję, że razem możemy wiele. I napawają ulgą – w czasach, w których mogło się wydawać, że nie umiemy wznieść się ponad „ja”, umiemy i chcemy budować „my”.

Najtrudniejsze chwile wciąż jeszcze przed nami. Nikt nie wie ile potrwa ten wyjątkowy czas ani co przyniesie przyszłość. Prędzej lub później wrócimy do pracy, zaczniemy się przemieszczać, otworzymy sklepy i restauracje, zaczniemy funkcjonować. Czy dokładnie tak, jak funkcjonowaliśmy dawniej? Konia z rzędem temu, kto potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Słowa „recesja” i „kryzys ekonomiczny” odmieniane są przez wszystkie przypadki. Niestety, wielu ludzi straci pracę, z pewnością wiele firm już dziś boryka się z ogromnymi trudnościami i trudno powiedzieć, ile z nich przetrwa, doczeka końca burzy. Chcę jednak wierzyć, że wyjdziemy z tego silniejsi i na swój sposób lepsi. Że kiedy sztorm ustanie, a na niebie znów pojawi się słońce, będziemy się częściej uśmiechać do siebie nawzajem. Nie wiem, czy będziemy konsumować więcej, czy mniej, czy zamienimy wielkie sieci na małe sklepy a duże brandy na marki rzemieślnicze. Ale mam głęboką nadzieję, że ciągły bieg zastąpimy spacerem, podczas którego będziemy mogli cieszyć się nie tylko otaczającym nas pięknem, ale także nieograniczoną wolnością i nieskrępowanym kontaktem z drugim człowiekiem.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Życie w zamknięciu. Czego nauczył nas Covid-19? Podsumowujemy cykl

Katalizator zmian

| 2 kwietnia 2021

Rok w zamknięciu. Czego nauczył nas Covid-19? Podsumowujemy cykl