Kiedy odbiorca nie jest pewien, z czego wykonane są jej lampy, próbuje ich dotknąć i patrzy, jak tajemniczy materiał miękko filtruje światło. Skojarzenia z papierem, skórą czy kamieniem nie są trafne, ale to nie szkodzi. Design nie musi być dosłowny, może być efemeryczny, niedopowiedziany – uważa Justyna Popławska, projektantka na stałe mieszkająca w Kopenhadze.
Justyna ma w sobie wrażliwość poetki, a misterne powierzchnie mebli i obiektów komponuje jak malarka. Punktem wyjścia dla jej prac jest wyjątkowy materiał – bazujący na szkle z recyklingu, biożywicy i pigmentach. Kolorowe szkło pozyskuje w formie odpadów od lokalnych artystów oraz małych fabryk. Następnie rozdrabnia je w specjalnie skonstruowanym młynku, dzięki czemu cząstki szkła zyskują nieregularne kształty. Na barwnych powierzchniach kolorowe drobinki grają ze światłem i pigmentowanym tłem.
Unikatowe, ręcznie wykonywane obiekty przechodzą przez skrupulatny proces odlewania, szlifowania i polerowania. Szkłem fascynowała się radykalnie i od zawsze, to dlatego pod koniec studiów na ASP we Wrocławiu wyjechała do Danii poznawać jeszcze lepiej możliwości tego materiału.
W 2019 roku w jednym z wywiadów mówiłaś o swoich dwóch inspiracjach. Pierwszą był naturalny proces blaknięcia kolorów, a drugą – temat napięcia pomiędzy założeniami modernizmu a realną możliwością demokratyzacji designu. Ciekawa jestem, czy nadal są to dla Ciebie ważne tematy.
Niesamowite, że to przypominasz, bo to bardzo aktualne. Jeśli chodzi o proces blaknięcia kolorów, to pracuję akurat nad czymś bardzo delikatnym, w gamie, która ostatnio znów mnie fascynuje. Wynika to częściowo z mojej ogromnej potrzeby tworzenia wokół siebie spokoju, ale też z oczekiwań klientów. Naturalnie inspirują mnie przy tym efemeryczne obrazy, np. pejzaże angielskiego malarza Williama Turnera. Jego rozmazane akwarele, ulotne obrazy, delikatny, ulotny świat.
Twój pomysł wykorzystywania szkła z recyklingu to sposób na twórcze korzystanie z taniego materiału, który mógłby skończyć jako odpad. Powstają jednak z niego obiekty o walorze kolekcjonerskim – unikaty, które chcą kupować kolekcjonerzy i miłośnicy designu. Czy masz więc w ogóle potrzebę demokratyzacji tej twórczości, czynienia jej bardziej dostępną?
To dla mnie żywy temat, zwłaszcza w Danii, gdzie mieszkam i pracuję od lat. Tutaj „design demokratyczny” to często brandingowy slogan – firmy chętnie go używają, choć większość produkcji odbywa się w Azji. Dla kogo więc jest ta demokracja? Dla wąskiej grupy Europejczyków z północy i zachodu?
Bez wątpienia chciałabym, żeby moje obiekty były dostępne nie tylko dla osób z dużymi możliwościami finansowymi. Mam wrażenie, że w Polsce design kolekcjonerski nieco się popularyzuje. Problemem jest jednak połączenie tego trendu z jakością i unikalnością. Dlatego inspirują mnie ruch Arts & Crafts i idee Williama Morrisa – jedno z najważniejszych zjawisk w historii nowoczesnego designu, czyli XIX-wieczny bunt przeciwko brzydocie i bylejakości masowej produkcji. Dziś pomysły Morrisa po części realizują się dzięki internetowi i łatwemu kontaktowi między twórcą a odbiorcą. Mam klientów, którzy przez dłuższy czas obserwowali moje prace i dopiero kiedy mogli sobie na nie pozwolić, decydowali się na zakup. To daje ogromną satysfakcję.
Jednocześnie luksus ma swoje reguły. Kiedy w tym roku brałam udział w wystawie galerii Craftica podczas Milan Design Week, mogłam pokazać lampę w galerii Rossany Orlandi – to duże wyróżnienie. Dla mnie Mediolan znacznie różni się od kopenhaskiego 3 Days of Design – króluje w nim przepych, luksus i atmosfera ekskluzywności, kolejek i „bycia dla wybranych”. Przypadkiem trafiłam na wystawę cypryjskiego projektanta Michela Anastassiadesa – jego minimalistyczne lampy odebrałam jako mocny kontrast dla tej „tonącej w przepychu” atmosfery. Interesuje mnie szukanie harmonii między otwartością i inkluzywnością a unikalnością i niemasowością. To trudna sztuka balansu.
Patrząc na tłumy w Mediolanie, można dojść do odwrotnego wniosku, że to jest właśnie forma demokratyzacji designu – ludzie chcą oglądać, stoją w kolejkach, widać coraz większą świadomość. Coraz więcej projektantów decyduje się też na założenie własnej marki.
Projektantów pracujących dla przemysłu jest dziś coraz mniej – wielu decyduje się działać na własną rękę. Sama miałam okazję projektować dla firm produkujących w Chinach i w Polsce. Ale praca w oderwaniu od materiału i rzemieślników nie dawała mi satysfakcji. Ograniczała się do przesłania projektu mailem.
I tutaj pojawia się temat kontroli projektanta nad obiektem. Jak wygląda Twój proces twórczy? Czy ten niezwykły materiał, w którym pracujesz, jest przewidywalny?
Akurat tak. Pozwala mi na kontrolę, mogę go opanować, bo nie wymaga zbyt dużej ingerencji czy wypalania. Jest to żywica połączona ze szklanym kruszywem. Formalnie ma on oczywiście sporo ograniczeń, ale dają mi one dobry punkt wyjścia. Nie mogę np. zrobić formy bardzo okrągłej i dziurawej w środku. Tworząc lampy, odlewam je w płaskich płatach, a następnie wyginam. Można powiedzieć, że ten materiał zachowuje się jak papier, mogę więc dość trafnie przewidzieć finalny efekt. Właściwie nie korzystam z 3D – potrzebuję pracy „na żywo”, ręcznej, namacalnej.
Czy materiał, w którym pracujesz, można nazwać Twoim autorskim pomysłem?
Mieszanie kruszywa szklanego czy kamiennego z żywicą nie jest moim wynalazkiem. Natomiast można powiedzieć, że wypracowałam specyficzny i dość finezyjny sposób używania tego kruszywa. Nie mieszam go tak po prostu w wiadrze i nie wylewam do formy. U mnie ważne jest, jak te drobinki są poukładane, ważne są ich grubość, kolor i gra z pigmentami. Używam tego materiału jak malarskiego narzędzia. To jest moje autorskie, indywidualne podejście, którego nie widziałam u innych.
Masz też specjalny młynek. Do czego on służy?
Mój tata, który jest wynalazcą, zrobił mi młynek do kruszenia szkła. Jest to bęben z prętami ołowianymi, które miażdżą szklane odpady. Pomysł pochodzi z przemysłu, ale on stworzył dla mnie mniejszą wersję, warsztatowo-domową.
Mieszkasz na stałe w Danii. Jak to się stało, że tam się przeprowadziłaś?
Na piątym roku studiów znalazłam ciekawy program na Królewskiej Duńskiej Akademii Sztuk Pięknych w Kopenhadze. Przyjechałam na jeden semestr, przede wszystkim dlatego, że była tu możliwość dmuchania szkła – wtedy we Wrocławiu nie było takich zajęć, a ja bardzo chciałam tego spróbować. Różnica między polską a duńską uczelnią polegała głównie na podejściu do współpracy. W Kopenhadze większość projektów oparta jest na pracy grupowej, i to obowiązkowo. Współpraca odbywa się także pomiędzy wydziałami, czyli ktoś, kto studiuje szkło, musi dogadać się np. z grafikiem i razem pracują nad zadaniem. Kolejna rzecz to możliwość projektowania w oparciu o współpracę z dobrymi firmami, np. Normann Copenhagen czy Muuto. Spodobały mi się takie praktyczne podejście i duża swoboda, nieograniczony dostęp do pracy w warsztacie. Ostatecznie postanowiłam zamieszkać w Danii, ale głównie z powodów rodzinnych. Mój mąż, też Polak, znalazł tu pracę, a ja zaczęłam własną działalność twórczą.
Co jest w tej chwili najważniejsze w Twojej twórczości? W którą stronę patrzysz jako projektantka?
Koncentruję się teraz na lampach – praca ze światłem, może nawet z większymi instalacjami świetlnymi, to jest mój kierunek. Fascynuje mnie światło przenikające przez strukturę materiału. Ludzie mówią, że działa uspokajająco. Często nie rozumieją od razu, z czego obiekt jest wykonany – a ja lubię tę niejednoznaczność. Jest to do pewnego stopnia wyzwanie dla projektanta. Dziś łatwo sprzedają się rzeczy oczywiste, a design nie musi być dosłowny, przeładowany sensem. Dla mnie funkcjonalność oznacza także zdolność przedmiotu do wciągnięcia odbiorcy, do stworzenia klimatu. Szukam harmonii w tym, co niebanalnie, ale też nieprzesadnie dziwne. Podziwiam to u wielkich designerów, jak choćby Duńczyk Finn Juhl czy Fin Tapio Wirkkala.
Współpracujesz z galeriami Adorno i Craftica. Gdzie jeszcze można zobaczyć i kupić Twoje prace? Głównie w Danii?
W Danii rynek jest bardzo nasycony, a klient – oszczędny. Poza tym staram się utrzymać cenę na przystępnym poziomie, działam więc głównie poprzez własną stronę. Współpracuję z architektami, i to z całego świata. Często wykonuję obiekty dla konkretnych klientów i specyficznych przestrzeni.
Justyna Popławska
Rocznik 1984. Polska projektantka szkła mieszkająca i pracująca w Kopenhadze. Ukończyła Wydział Szkła ASP we Wrocławiu oraz projektowanie szkła w Królewskiej Akademii Designu w Kopenhadze. Dwa odmienne podejścia do nauczania pozwoliły jej na rozwinięcie własnego intuicyjnego procesu tworzenia, w którym wpływy z nauki rzemiosła, malarstwa i rzeźby łączą się z metodologicznym myśleniem projektowym.
Jest absolwentką licznych duńskich stypendiów twórczych, m.in. Danish Art Foundation. Eksperymentuje ze szkłem z recyklingu, wykorzystując luźno odwołania do dawnych technik dekoracyjnych. Przetworzony odpad traktuje jako surowiec niezwykłej urody. Łączy design, rzemiosło i sztukę, szukając nowych sposobów obróbki tego materiału.




