Warszawski sen

Pamiętam Warszawę, kiedy razem z rodzicami, siostrą, wujkiem i kuzynem spacerowaliśmy Marszałkowską. Lekko mżyło, więc schroniliśmy się pod MDM-owskimi podcieniami. Wokół pachniało goframi, a ludzie elegancko mijali się w skropionych deszczem prochowcach.

Przykleiłem twarz do witryny Centralnej Składnicy Harcerskiej. Oburącz dociskałem dłonie do pokrytego odciskami palców szkła. Musiałem osłaniać wzrok przed refleksami, aby nasycić się lepszym, dokładniejszym widokiem. Mrugające neony, latarnie i reflektory przejeżdżających samochodów snuły się po płaszczyźnie witryny, tworząc jakby miejską firankę, przez którą trudno było od razu zajrzeć do środka.

Wtulałem się w tę gigantyczną szklaną elewację i przenikając przez odbite na szkle obrazy, wpatrywałem się w to, co wewnątrz. Ujrzałem tam cały wymarzony świat młodego człowieka. Pudełka pełne elektronicznej biżuterii, modele kolejek, korki do gry w piłkę, lilijki i krzyże harcerskie. Wzrok latał rozdygotany, z regału na regał, z półki na półkę. Nie mogłem się zdecydować, czym się mocniej nasycić. Już nie wiedziałem, czy bardziej chciałbym sklejać modele, czy lutować z małych zestawów elektronicznych proste urządzenia. Sklep był zamknięty, a następnego dnia wracaliśmy na Śląsk.

Tak to zapamiętałem – mój pierwszy obraz stolicy. Nie był to zwykły wielkomiejski zachwyt, ale z jakiejś przyczyny ten obraz przechowała moja pamięć najsilniej. Wracałem tu potem wielokrotnie, ale nigdy już nie doznałem takiego uczucia i inne wspomnienia rozcieńczył, dość mocno, upływający czas.

Dziś Warszawę podglądam z bliska, bywam tu często, choć ciągle tylko przejazdem.

Magazyn Design Alive

NR 47 WIOSNA 2024

ZAMAWIAM

NR 47 WIOSNA 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

DAH NR 11 JESIEŃ 2023

Dynamicznie zmieniająca się panorama

Lubię przyglądać się Warszawie z dystansu. Nawet kiedy spędzam tu kilka dni i próbuję poczuć się jak jej stały mieszkaniec, czuję, że nigdy nie będę jej prawdziwym obywatelem. Potrzebuję czasu i miejsca z ubocza. Nie chcę się spieszyć i wywierać presji, by wydać niesprawiedliwy osąd. 

Jak każde duże miasto, Warszawa nie ma jednego właściwego portretu i aby lepiej ją poznać, warto zanurzyć się w jej wnętrze, by zaraz potem spojrzeć na nią z zewnątrz i sprawdzić, jak całościowo prezentuje się jej prawdziwa sylweta. Nie spieszę się, by poznać od razu wszystko. Delektuję się chwilą, sezonem, porą dnia, pogodą. Obserwuję ludzi w codziennym, roboczym amoku i w weekendowym, zwolnionym tempie.

Wybrałem miejsce, z którego widok Warszawy wydaje mi się najciekawszy – patrzę na panoramę warszawskiej Starówki zza rzeki. Podobnie jak Canaletto, przyglądam się jej dynamicznie zmieniającej się panoramie.

Z kilku miejsc, nie z jednego, obserwuję stale wynurzające się nowe architektoniczne okoliczności. Maluję jej portret swym małym, podręcznym dalmierzem. Utrwalam chwilę, sezon czy zachodzące słońce. Raz zza gałęzi pustych od liści, innym razem przeciskając się z obiektywem przez ich wiosenną obfitość. Czasem pada deszcz i rozmywa wszystko, czasem światło wyostrza wszystkie warszawskie kontury. Nakładają się plany, a niekiedy same budynki. Charakterystyczna forma Pałacu Kultury i Nauki, niegdyś samotna, dziś zlewa się z wyrosłym za nim najwyższym budynkiem stolicy – Varso. I choć nie mam nic przeciw wypiętrzaniu się nowych sylwet, żałuję, bo z perspektywy mojego balkonu Warszawa straciła swój autentyczny profil.

Dwa brzegi

Tak jak w Paryżu Sekwana, Wisła rozdziela urbanistyczną tkankę Warszawy na dwie połówki: rive gauche (lewy brzeg) i rive droit (prawy brzeg). Nie ma lepszej czy gorszej połówki, każdy może wybrać tę część, która bardziej mu odpowiada. I tu, w Warszawie, podobnie jak w Paryżu, ta lewa wydaje się bogatsza, trochę bardziej mieszczańska i burżuazyjna, prawa zaś jest dla niej niejako alternatywą. Obie mocno ewoluują, zmieniają się i przekształcają, lecz ta prawa, stale zbyt skąpo połączona z centrum, małą liczbą mostów, kładek i wiaduktów, rozwija się inaczej, bo na pewno nie wolniej niż druga połówka.

Nie doszukuję się tu gigantycznych kontrastów, ale ceny nieruchomości, rysunek kwartałów, skala, atmosfera w sierpniowe popołudnie na skwerach i ulicach, no i samo nabrzeże rysują się innym pędzlem i zestawem kolorów. 

Miękkie dla stóp biegaczy i spacerowiczów podłoże prawego nabrzeża, z płynnie rozlewającymi się ścieżkami, meandruje pośród nabrzeżnej zieleni. Udział betonu i utwardzeń kontrastuje z przeciwległym bulwarem, więcej tam wielkomiejskiego gwaru i mniej naturalnej zieleni. Oblegane latem schody, podczas prywatnych spotkań zakrapianych trunkami, prowadzą publiczny, krzykliwy dialog z piaszczystą plażą przy moście Poniatowskiego. Wiślane schodki i Poniatówka przekrzykują się nawzajem w czerwcowe, ciepłe popołudnia, tak jakby polemizowały ze sobą, oferując spontaniczne aktywności. Po lewej zacumowane barki – bary, po prawej grille z karkówką i sześciopakiem – każda strona ma swoich ulubionych użytkowników. Czasem publiczność, jak futboliści w drugiej połowie meczu, zamienia się stronami, by zaznać nowych doświadczeń i świadomie zmienić punkt odniesienia.

Brzegi są dla siebie kontrapunktami. Twardy i betonowy ma miękką, zalesioną alternatywę.

Magazyn Design Alive

NR 47 WIOSNA 2024

ZAMAWIAM

NR 47 WIOSNA 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

DAH NR 11 JESIEŃ 2023

Nadwiślański świt

Od pewnego czasu miasto rozwija symetrycznie dwie strony swojego nabrzeża. Lewa, choć bliżej centrum, od lat stała bezwstydnie tyłem do Wisły. Nie widząc w rzece wielu korzyści, zaniedbywała jej nadbrzeżne przestrzenie. Dziś Warszawa konsekwentnie i w wielu etapach próbuje odwracać się frontem do rzeki. Powstały nowe budynki i dopełniające je przestrzenie. Centrum Nauki Kopernik, Biblioteka Uniwersytecka, Pawilon Muzeum Sztuki Nowoczesnej czy zrewitalizowana przestrzeń dawnej Elektrowni Powiśle przeniosły po części ciężar aktywności publicznych ze Śródmieścia nad brzeg Wisły, balansując miejskie punkty ciężkości.

Powodzeniem cieszy się ogólnodostępna przestrzeń publiczna wiślanych bulwarów i skwer Kahla, a całości dopełnia odpowiednia infrastruktura komunikacji miejskiej, bez której te zgrabnie zaprojektowane miejsca nie mogłyby wypełniać się użytkownikami.

Kiedyś, w gęstwinie ubogich kamienic, rzeźni, małych warsztatów i pomniejszych manufaktur, tereny te tętniły życiem lokalnej, specyficznej społeczności. W ciągłej wilgoci, na podmokłym obszarze życie tej części Warszawy wyglądało zdecydowanie inaczej. Rzeka była jak autostrada – spławna droga, którą wpływały do stolicy nie tylko drewno, sól, węgiel i inne materiały, ale także ciemne charaktery i podchmieleni flisacy. Portowy charakter nie przyciągał bogatszego mieszczaństwa, które traktowało ten fragment stolicy jako społeczny i estetyczny margines.

Na sąsiednim rynku soleckim, obok rzecznego portu, do którego przybijały barki z solą spławianą z Wieliczki, mieściły się waga solna i targowisko. Powiśle i Solec żyły z Wisły i dzięki Wiśle. Dziś te miejsca na nowo ożywiają się gwarem lokalnych mieszkańców i odwiedzających tę część Warszawy – pełno tu małych alternatywnych sklepów, barów i restauracji.

Kiedyś przeklęta i zapomniana, ta część zmieniającej się Warszawy znowu żyje i staje się pożądana. Zamiast flisaków spływa tu czasem Mata, robiąc niespodziankę swej publiczności. Przepływa z wolna na swoim „parowcu”, z armadą bitów i nową nutą. Nie przebierając w słowach, przy wtórze zebranej na stopniach gawiedzi, rytmicznie bluzga na „dobrą zmianę”.

Warszawski sen. Klimat praskiej subkultury

Po drugiej stronie, za rzeką, naprzeciw dumnej i wielkiej Warszawy rozciąga się Praga. Trochę skromniejsza, niższa, pozbawiona skarpy. Bez wieżowców, Pałacu Kultury i Nauki, lecz autentyczna. Nieco podmiejska i małomiasteczkowa, przygląda się młodszej, lecz większej dziś Warszawie. Nieoszczędzona przez tragiczne losy wojenne, zdołała zachować swą architektoniczną strukturę i klimat. Ograbiona jednak ze swych żydowskich lokatorów, osierociła ich sąsiadów, tracąc niepowtarzalny, wieloetniczny koloryt. Ta część w ostatnich latach również zyskała nowe inwestycje i budynki generujące życie i napływ mieszkańców, a wiele starych i historycznych przestrzeni odnalazło nowych użytkowników.

Pamiętam, kiedy na mój pierwszy wykład w Warszawie taksówkarz zawiózł mnie do Fabryki Trzciny. Kierowca nie pozwolił mi wysiąść z pojazdu, zanim nie przekroczyliśmy strefy chronionej.

To ówcześnie nowe miejsce alternatywnej kultury warszawskiej było jak wyspa, jak otoczona murem i chroniona portiernią cytadela po lewej stronie Wisły. Śmiać mi się chciało wtedy okropnie, bo jako dziecko bytomskiego Knajfeldu nieraz musiałem się mierzyć z chuligaństwem i kibicami w odmiennych szalikach na szyi. Taksówkarz był jednak bardzo stanowczy i konsekwentny, czym wywarł na mnie wielkie wrażenie.

Ta niechlubna, okryta złą sławą i przemocą Praga kilka lat później stała się moim miejscem, kiedy zdarzało mi przebywać w Warszawie. Jako jedna z niewielu dzielnic Warszawy zachowała swój historyczny charakter i wyjątkowy klimat. Słynie z zabytkowych kamienic i ulic, licznych terenów rekreacyjnych oraz doskonale rozwiniętej infrastruktury. Bazar Różyckiego, park Praski i zoo, cerkiew (katedra metropolitalna), katedra praska… – długo można by wymieniać.

Dziś Ząbkowska, Okrzei i Brzeska to wspaniałe, pełne życia ulice. Przechodzę nimi od czasu do czasu, zaglądam w głąb przyległych do nich podwórek, gdzie zobaczyć można autentyczne praskie podwórka. Podobnie jak na Śląsku, te półprywatne przestrzenie gromadzą sąsiedzką społeczność. Pośrodku stoją maryjne pomniki, małe kapliczki czy klomby z zardzewiałymi trzepakami. Udziela się tu specyficzny klimat praskiej subkultury, odmiennej niż w centrum. Wielu mieszkańców towarzyskie życie prowadzi na krawężniku, z bawiącym się przy nich młodszym pokoleniem. Tu, na Pradze, trochę jak w Azji, prywatny wizerunek staje się publiczny.

W biało-czerwonej piżamie

Chociaż dzisiaj są już mniej widoczne, ślady obecności kultury żydowskiej można spotkać niemal na każdej praskiej ulicy. Żydzi osiedlali się tu w czasach, gdy po drugiej stronie Wisły było to zakazane. W XIX wieku stanowili prawie połowę ludności tej części Warszawy. Getto wyprowadziło z Pragi jej żydowskich mieszkańców i już nigdy tu nie powrócili. Jedynie napis na ścianie ceglanej przy Brzeskiej („Tęsknię za Tobą Żydzie”) próbuje wykrzyczeć tę pustkę.

Gdzieniegdzie ze ścian sterczą same stalowe wsporniki. Pozbawione płyt balkony służą tylko warszawskim gołębiom, od czasu do czasu przechowują zbędny sprzęt czy makulaturę. Wiele ceglanych elewacji wciąż nosi wojenne blizny. Ostrzelane seriami z automatu lub obsypane odłamkami z moździerzy nieotynkowane fasady ciągle opowiadają tragiczne losy ostatniej okupacji. Kilka kamienic wyremontowano. Są piękne i teraz stoją dumnie, panosząc się przy tych, dla których jeszcze nie przyszła pora na rehabilitację. 

Stadion Narodowy, ubrany w biało-czerwoną piżamę, oraz dawne obiekty po Warszawskiej Wytwórni Wódek „Koneser”, wyremontowane i przekształcone w nowy kwartał mieszkaniowo-usługowy, to dzisiaj dwa najważniejsze obiekty, generujące największy ruch w dzielnicy. 

Wciąż niewykorzystany stoi cichy port Praski. Jego doki skrywają niejedną deweloperską tajemnicę. Dziś są puste, jednak za kilka lat mieścić z pewnością będą wodne ścigacze o wybrednych kształtach i cenach.

Jak kopenhaskie Silo, stary port Praski wypełni się motorówkami i kajakami. Wraz z nimi przybiją do kei nowi, zamożni obywatele. Gentryfikacja dotrze i tutaj, zmieniając proporcje struktury społecznej.

Na osi Okrzei i Karowej powstaje rozpięta, choć jeszcze nieskończona kładka, która połączy Powiśle ze Starą Pragą. Zamiast dla autobusów, pociągów czy samochodów – będzie wegańska, czyli dla pieszych i dla rowerów. Stworzy nie tylko wygodny skrót, lecz miejsce „pomiędzy”. Zawieszona nad mknącą w dole rzeką, jak zardzewiały spinacz zszyć spróbuje przeciwległe brzegi.

Praga, Powiśle. Jedna i druga dzielnica, kiedyś owiane złą sławą, z nadszarpniętą reputacją, dziś doczekały się nowego życia, nowych obiektów i obywateli. Ściągają tu wszyscy znudzeni Starówką i wyświechtanymi ścieżkami wielkomiejskiego śródmieścia. Nieważne, czy to lewa, czy prawa strona Warszawy. 

Odwrotnie do politycznej Polski, gdzie lewa z prawą porozumieć się nie chce, tu Praga z Powiślem umieją rozmawiać. 

Magazyn Design Alive

NR 47 WIOSNA 2024

ZAMAWIAM

NR 47 WIOSNA 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

DAH NR 11 JESIEŃ 2023

„Bagaż podręczny” – cykl felietonów Przemo Łukasika

Felieton powstał w ramach cyklu „Bagaż podręczny”. Czym jest ten bagaż? To mój podstawowy zestaw, który towarzyszy mi w każdej podróży. Nieważne, czy to wyjazdy służbowe, czy prywatne – bagaż podręczny jest niezbędnym minimum, którego nigdy nie rozpakowuję do końca i który często czeka na kolejną wyprawę. Oprócz szczoteczki do zębów zabieram zawsze aparat fotograficzny i buty do biegania. Po powrocie bagaż podręczny zawsze wydaje się cięższy, bo wypełniają go zapachy, smaki i wspomnienia. Czasem dzieje się tak za sprawą ciężaru przemyśleń i uczuć, które transportuję tysiące kilometrów, a które zawsze są bazą do wniosków i refleksji, że mój świat nie zawsze jest światem innych.

Przemo Łukasik Urodził się w Chorzowie w 1970 roku. Ukończył Wydział Architektury na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Studiował również w Ecole d’Architecture Paris-Villemin w Paryżu. Następnie pracował w berlińskim studiu P.P. Pabel Architekten oraz w paryskich biurach Jean Nouvel Architecture i Odile Decq / Benoit Cornette. W 1997 roku wraz z Łukaszem Zagałą założył autorską pracownię architektoniczną Medusa Group. Uprawia triathlon i fotografuje. Na łamach „Design Alive” publikuje cykl felietonów pt. „Bagaż podręczny”.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Ziemia obiecana

Ziemia obiecana

Dubaj | 10 kwietnia 2023

Architekt Przemo Łukasik zabiera nas w podróż po wielokulturowym Dubaju