Na warszawskiej scenie pojawia się młodsza siostra Bibendy – bezpretensjonalna, miejska, mocno osadzona w lokalnym kontekście. Restauracja Barbara nie szuka rozgłosu. Jest po to, by zostać. Jej powstanie to przykład projektowej dojrzałości: decyzje są precyzyjne, ale pełne wyczucia, a klimat nie wynika z estetycznych trików, lecz z uważnej reakcji na przestrzeń. Bez potrzeby naśladowania Bibendy, Barbara tworzy własny rytm – dzienny i wieczorny, głośniejszy i kameralny, zróżnicowany jak samo Śródmieście.
Za Barbarą stoją restauratorzy dobrze znani bywalcom Bibendy – Agata Zięba, Kasia Majewska i Beniamin Bielecki. Tym razem chcieli stworzyć miejsce, które działa cały dzień i nie traci impetu po zmroku. Do współpracy przy projekcie zaprosili pracownię 89 stopni.
Zanim jednak pojawiły się koktajle i śniadania, był narożny lokal przy Kruczej i Nowogrodzkiej, w którym zostało kilka wieszaków po dawnej pracowni krawieckiej.
Kiedy architekci z pracowni 89 stopni po raz pierwszy weszli do środka, zastaliśmy niemal puste wnętrze, ale też — jak wspominają — coś trudnego do uchwycenia: klimat starej Warszawy. Właśnie to poczucie miejskiej ciągłości chcieli zachować. Nie przez dosłowne odtworzenie przeszłości, ale przez szacunek do materiałów, światła i lokalnego kontekstu.
Ważną rolę odegrało naturalne światło – narożna ekspozycja lokalu pozwala obserwować, jak klimat wnętrza zmienia się w rytmie dnia. Dlatego przestrzeń podzielono na dwie strefy – barową i restauracyjną. Poranna kawa, lunch z komputerem, wieczorna kolacja, a potem koktajle – każda pora znajduje tu swój moment.
Obok baru stanęły hokery wyszukane przez Agatę Ziębę na OLX. W głębi znajduje się drugi, niższy bar z tego samego kamienia, przy którym urządzono przytulny kącik z półokrągłą lożą.
Po prawej stronie głównego baru ukryto restauracyjną część lokalu. Wejście do niej prowadzi przez drewniany portal osadzony w ścianie z luksferów. Jak w teatralnej scenografii – przejście przez kotarę zmienia charakter miejsca, wprowadza bardziej intymny nastrój.
Wnętrze uzupełniają marmurowe stoliki i drewniane krzesła z odzysku. Na podłodze – nieregularne, marmurowe płyty, ułożone we wzór nie do powtórzenia.
W centralnym punkcie znalazła się mozaika autorstwa Magdaleny Łapińskiej-Rozenbaum, wykonana z kawałków kolorowego szkła, nawiązująca do PRL-owskich dekoracji ściennych. Jej bohaterką jest Barbara – postać świeża, radosna, trochę nostalgiczna. Obok niej – surowe tynki, delikatne zazdrostki w oknach, biżuteryjne kinkiety vintage – wyszukane, ale niekoniecznie wypolerowane na nowo.
Jak podkreślają gospodarze, Barbara to bar śródmiejski, zawsze „po drodze”. Miejsce, gdzie można zjeść śniadanie, wpaść na mały lunch, spotkać się w ciągu dnia i zostać do późna. – Jedzenie i picie jest dodatkiem do wieczoru — wierzymy, że musi być proste – deklarują. W menu królują małe talerze w stylu tapas, koktajle i naturalne wina. Wieczorami część za kotarą przekształca się w Barbara Kolacje – intymne, dostępne tylko na rezerwację doświadczenie kulinarne. Krótka karta zmienia się regularnie. Dominują warzywa, ale nie brakuje też mięsa i owoców morza.
Identyfikacją wizualną zajęli się Magdalena Ponagajbo i Jakub „Pionty” Jezierski. W efekcie restauracja Barbara nie epatuje nowością ani nie stara się być „na czasie”. To lokal, który wykorzystuje miejską tkankę i wzbogaca ją o własną narrację. Działa w tempie dnia i nocy, nie zapominając o tym, że miejsce to przede wszystkim ludzie i rytuały.
A jak mówią sami właściciele: – Barbara to Wasz śródmiejski bar. Zawsze po drodze, jakby była tu od lat. Bez bzdur.