Inspiruje mnie tabu

Magdalena Łapińska-Rozenbaum ma w sobie delikatność porcelanowej figurki, a jednocześnie dużą siłę, by manifestować swoje wyzwolenie ze społecznych tabu. Robi to elegancko. I po swojemu.

Lubi projektować dla silnych kobiecych marek. Jeśli zagłębia się w sztukę, tworzy najpierw dla siebie. A potem, kiedy dzieło jest już gotowe, oddaje je dalej. Energia powinna być w ruchu, powinno się nią dzielić

Swoją energię wykorzystała również do oswajania przestrzeni własnej pracowni, otwartej na niewielki ogródek. Zieleń nie została w nim uporządkowana, przycięta. Magdalena myślała nawet przez chwilę o ogrodniku, który zrobiłby tam porządek, ale jednak myśl, że miałaby patrzeć na ściętą jak od linijki trawę, nie była jej specjalnie miła. Długo oswajała tę przestrzeń. To się zmieniło, kiedy na ścianie naszkicowała swoją postać. W skulonej pozie, z dziwnie zgiętymi nogami… przywodzącymi na myśl skrzydła? A może śmiało wyeksponowaną waginę? I z długaśnym językiem albo… nożem wychodzącym z ust?

Magazyn Design Alive

NR 47 WIOSNA 2024

ZAMAWIAM

NR 47 WIOSNA 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

DAH NR 11 JESIEŃ 2023

Z kwiatka na kwiatek

Urodziła się w Warszawie, w rodzinie psychologów. Od dziecka normalnością było dla niej spędzanie czasu w muzeach. Rodzice byli mocno zanurzeni w środowisku artystycznym stolicy. Ich prywatne życie kręciło się wokół rozmów o sztuce.

W domu mieliśmy dużo książek psychologicznych opowiada Magdalena. Rodziców pasjonowała ludzka psychika, dociekanie prawdy także o sobie, ale prywatnie woleli towarzystwo malarzy. Myślę, że szczególnie u mamy wynikało to z potrzeby wolności, którą odczuwała już na studiach, a którą sztuka daje. Tak jak możliwość ekspresji, wyrażania siebie.

Ani przez chwilę nie myślała jednak, by iść w ich ślady. Jako dziecko nieprzeciętnie wrażliwe skakała z kwiatka na kwiatek. Szukała siebie w rozmaitych zajęciach dodatkowych. Próbowała nawet uczyć się sztuczek magicznych. Pociągała ją muzyka, ale od początku miała problem z zajęciami wymagającymi dyscypliny i powtarzalności, np. gry na pianinie piętnaście minut dziennie. Codziennie! Wszystko ją też szybko nudziło. Wśród rówieśników doskonale się odnajdywała, ale jednocześnie towarzyszyło jej poczucie, że jest nadwrażliwa i że to pewna kruchość, którą trzeba chronić. Dopiero gdy poszła na zajęcia z rysunku, najpierw do Pałacu Kultury i Nauki, a później do Teresy Starzec i jej Atelier Foksal, poczuła, że to jej miejsce, i została w nim na długo.

Jeśli musiałam coś robić codziennie, i to o określonej godzinie, czułam się przyduszona. I tak było zawsze. W szkole i w agencji reklamowej. A rysować mogłam, kiedy chciałam. Same zajęcia też były niezwykle twórcze. Szczególnie te w Atelier Foksal, gdzie dzieci traktowano jak artystów. Zupełnie odwrotnie niż na lekcji plastyki. Mieli tam podejście otwierające głowę. Uczyliśmy się kompozycji, rysowania martwej natury, potem z modela. Chodziłam tam ponad 10 lat i to mnie jakoś nie znudziło.

Szybko się usamodzielnić

Liceum nie pozostawiło w jej pamięci wielu przyjemnych wspomnień. Ucieleśniało to, czego nigdy nie lubiła. Lekcje od do, zadania domowe, które trzeba było robić na już. Wybór kierunku studiów dokładnie przemyślała. Na pewno Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie, ale nie malarstwo, bo nie była aż tak ukierunkowana. Grafika – podobnie. Może wzornictwo przemysłowe?

Dwóch przyjaciół mojej mamy, malarzy, prowadziło pracownię na wzornictwie. Pomyślałam, że to dobry wybór, bo będę miała do czynienia zarówno ze sztuką, jak i czymś bardziej użytkowym, co zapewniłoby mi dobry fach. Już od początku studiów obsesyjnie chciałam się jak najszybciej uniezależnić, iść na swoje. Musiałam więc – i chciałam – w swoich wyborach wziąć pod uwagę aspekt praktyczny. Zresztą od samego początku nauki na ASP szukałam zleceń i w każde wakacje poświęcałam jeden miesiąc na szukanie staży w rozmaitych miejscach. Chciałam po pięciu latach mieć porządne CV.

Pojawiły się w nim głównie prace z zakresu projektowania graficznego, ale nie tylko. Na początku piątego roku znalazła się nawet w znanej agencji reklamowej Scholz & Friends. Wytrzymała dwa miesiące. Zamykali nas w pomieszczeniu i kazali w dwie–trzy godziny przygotować projekt. A ja, jak ktoś nade mną z batem stoi, tracę całą swoją kreatywność. Głowa pusta!

Studiowała po swojemu, omijając to, co się jej nie podobało i wybierając wbrew panującym regułom te pracownie, w których koniecznie chciała być, np. u Lecha Majewskiego na projektowaniu graficznym. Na czwartym roku zetknęła się z ceramiką, która już z nią pozostała. Poznała cały proces produkcyjny, od rzeźbienia przedmiotu po robienie formy i odlewanie.

Ceramika spodobała mi się, bo była bezpośrednią pracą człowieka z materiałem. Miała w sobie duszę, dawała pole do wyrażania czegoś bardziej miękkiego, ciepłego. Kobiecego – przekonuje Magdalena.

Na studiach mieli też dużo projektowania w programach 3D. Projektowania na komputerze, przygotowywania renderów, ale i designu. Żałowała tylko jednego: że podczas studiów nie podróżowała dużo po świecie. Ani w wakacje z przyjaciółmi, ani w ramach Erasmusa. Znowu – formalna bariera. Przerastała ją biurokracja. Konieczność załatwienia masy spraw papierkowych. Znowu by coś musiała.

Nurkowanie w siebie

Po czwartym roku i zrobieniu licencjatu postanowiłam, że chcę wyjechać do Berlina. W końcu wyrwać się w świat. Tymczasem jednak pojawiła się w moim życiu miłość. Poznałam swojego przyszłego męża, a niedługo później dostałam ciekawą pracę. W magazynie „K MAG” zostałam dyrektor artystyczną i wspólnie z Mikołajem Komarem pochylaliśmy się nad udoskonalaniem makiety. Kilkuletnia praca w redakcji to same dobre wspomnienia. Szalony czas zabawy, nowych i ciekawych znajomości i twórczej pracy – wspomina Magdalena.

Pracując, obroniła również magisterkę u Jerzego Porębskiego. To był koncept Muzeum Warszawskiego Modernizmu. Takiego bez budynku, z mapami, aplikacjami i opracowaną komunikacją, pozwalającego poznać modernistyczną architekturę stolicy. Już wcześniej zainteresował ją ten temat. Na czwartym roku, kiedy zaczęła się jej fascynacja ceramiką, stworzyła kolekcję porcelanowych brył modernistycznych budynków Warszawy. Zatytułowała ją „Sen o Warszawie”. Te niewielkie formy wyjęte ze swojego codziennego kontekstu ujawniły, w jak różnorodny i jednocześnie ciekawy sposób realizowano w polskiej architekturze idee Le Corbusiera. Uświadomiły Magdalenie, że lubi pracę z bryłą i że pociąga ją architektura. Kilka lat później, po nitce do kłębka, odezwała się do niej pracownia JEMS Architekci, proponując wykonanie mozaiki w pawilonie Zodiak. Projektantka przypomina sobie, że Mateusz Świętorzecki powiedział jej wtedy: „Bo ty masz takie myślenie architektoniczne, a jesteś też artystką”.

Z „K MAG” odeszła, bo chciała zajść w ciążę. Czuła podskórnie, że intensywność pracy redakcyjnej nie sprzyjałaby tym planom. I wtedy na chwilę postawiła na własną markę – Łapińska Porcelana. Powstały jej kolekcje talerzy i lisów. Zarabiała jednak na projektowaniu graficznym. A to ilustracje dla prasy, a to plakaty dla muzeum POLIN, a to opakowania. Rozmaite – co zawsze lubiła i lubi do dziś. Ze swojej marki zrezygnowała, bo chciała tylko tworzyć i wymyślać, a okazało się, że więcej czasu musiałaby poświęcić na dystrybucję, sprzedaż i odpowiadanie na maile. – Może kiedyś wrócę do tego, ale tylko wtedy, gdy będę miała zasoby, żeby zajmować się jedynie tworzeniem, całą resztę pozostawiając innym.

Po urodzeniu syna zaczęły się w jej życiu upragnione podróże. Najpierw spędzili rodzinnie kilka miesięcy w Australii, a potem pojechali na rok do Singapuru, gdzie mąż Magdaleny robił MBA. – To był trudny i jednocześnie wspaniały i ciekawy czas. Poznaliśmy przyjaciół na całe życie, zjechaliśmy pół Azji, ale też nie mogłam się tam do końca odnaleźć – opowiada projektantka. – Może też nie miałam na to dużo czasu, bo głównie poświęcałam się macierzyństwu, ale rzeczywiście czułam się wykorzeniona.

Dotarło do mnie, że ciężko mi się odnaleźć w sytuacji, kiedy nie ma wokół mnie bliskich i przyjaciół, którzy na co dzień mnie wspierają. Którzy mnie konstytuują. Okazało się, że kiedy byłam z dala od Warszawy, trudniej było mi poczuć swoją tożsamość.

I właśnie wtedy wzięłam udział w organizowanych przez Martę Niedźwiecką warsztatach rozwojowych połączonych z freedivingiem na Bali. Siedem dni pracy z ciałem, lękami, własną podświadomością. Jednym z elementów warsztatów było nurkowanie w głąb oceanu bez akwalungu i na wstrzymanym oddechu. W basenie potrafiłam nie oddychać przez dwie minuty, ale tam widać dno, czujesz się bezpiecznie. Tutaj otacza cię mrok i nie ma już nic pomiędzy tobą a wodą. Zdarzało mi się wyskakiwać z wody z krzykiem czy płaczem. Ale tak zaczęła się moja droga do samopoznania.

I to wtedy pojawiła się w Magdalenie silna potrzeba posiadania własnej pracowni, w której mogłaby odkrywać siebie poprzez tworzenie. Dotąd pracowała przy małym, wynajętym biurku lub przy stole w domu. To już było za mało.

Magdalena Łapińska-Rozenbaum

Sztuka i tabu

Magdalena zawsze czuła chęć tworzenia czegoś dla siebie. Projektowanie graficzne, które stało się dla niej drogą zawodową, wypływało bardziej z planowania, myślenia. Sztuka miała jej zapewnić podróż w głąb, która rozpoczęła się na Bali; miała wynikać wyłącznie z emocji, uczuciowości wobec samej siebie. Silna inspiracja i potrzeba tworzenia pojawiły się w momencie pierwszego poronienia.

Poczucie straty okazało się momentem transgresji, ukonstytuowało ją jako artystkę. Uznała, że chciałaby rozliczyć się z tematami tabu.

– Nagość nigdy nie była dla mnie tematem tabu. Na siebie otworzyłam się bardziej po warsztatach na Bali. Dopiero jednak moment, w którym poczułam ból po stracie, połączył we mnie wiele wątków. Zderzyły się ze sobą i zespoiły tabu śmierci i seksualności. Eros i Tanatos. Po poronieniu poczułam też potrzebę zrobienia sobie prezentu. Tak powstała porcelanowa rzeźba wagina zatytułowana „Totem”, okolona liśćmi laurowymi. Tak wiele emocji w niej umieściłam, że początkowo nie chciałam, by poszła w świat. Wtedy wróciły do mnie słowa bioenergoterapeutki, którą kiedyś poznałam. Mówiła: nigdy nie trzymaj swojej sztuki. Puszczaj ją, bo to jest energia, która powinna iść do świata. Nie kiś jej, dziel się. I tak zrobiłam.

Wagina trafiła do Ani Kuczyńskiej i przez jakiś czas można ją było obejrzeć w jej butiku na Mokotowskiej. Wpadła jej w oko na Instagramie Magdaleny, poprzez który projektantka sprzedała już niejedną swoją pracę. Potem pojawiły się porcelanowe łona z okiem, które miały ją, jako kobietę, zasadzać w naturalnym cyklu życia i śmierci, przesyconym – w każdym momencie – seksualnym kontekstem. Bo to jest nierozerwalna więź, a łono okazało się idealne jako adekwatny symbol. W bezpośrednim kontakcie wydaje mi się takie cielesne, ale też niejednoznaczne, bo może być zarazem czułe, dające życie, jak i agresywne, przypominające trochę pasożytniczy kwiat.

Również na Instagramie znalazła Magdalenę reżyserka teatralna Marta Ziółek, która szukała scenografki do spektaklu „Monstera”. Idealnie wstrzeliła się w ten etap życia artystki, kiedy ta właśnie eksplorowała kobiecość i związane z nią tabu. – Przy tym projekcie miałam się przekonać, że uwielbiam łączyć sprzeczności – opowiada. – Na przykład sacrum z profanum. Stworzyłam ogromny model czaszki, do której mogą wejść cztery osoby naraz. Wykonana z żywicy epoksydowej, pomalowana na biało, a na koniec pochlapana kobaltową farbą, wygląda jakby została zrobiona z porcelany. Przeciwstawności zawsze wprowadzają nowe znaczenia. Tak jak w przypadku mozaiki „Kosmos”, przy której inspirowałam się poprzednią kompozycją z lat 60. ubiegłego wieku. W tej swojej umieściłam nawet odzyskane elementy organiczne. Powstał pomost pomiędzy teraz a kiedyś.

Dzisiaj Magdalena jest projektantką, która przyciąga silne kobiece marki. Pracuje np. dla Ani Kuczyńskiej, a od ponad roku ściśle współpracuje z Magdą Butrym, dla której zaprojektowała m.in. nowe opakowania. Cieszy ją kontakt z modą. W swojej pracowni z kolei odkrywa siebie. Jest artystką. Myśląc o niej, wspominam Fridę Kahlo, która odnalazła swoją artystyczną tożsamość w bólu fizycznym, a potem emocjonalnym, po utracie ukochanego mężczyzny. Frida mawiała: „Jestem obiektem, który znam najlepiej”. Magdalena też. Z głębi siebie, swoich osobistych, bolesnych przeżyć wyłania się jako kompletna, charakterystyczna artystka, która za pomocą delikatnej materii łamie najtwardsze tabu.

Magdalena Łapińska-Rozenbaum

Magdalena Łapińska-Rozenbaum

Urodziła się w Warszawie w 1986 roku. Tu się wychowywała, studiowała i tu założyła rodzinę. Skończyła Wydział Wzornictwa Przemysłowego na Akademii Sztuk Pięknych. Zanim przeszła na swoje, pracowała m.in. w „K MAG” i agencji Scholz & Friends. Obecnie współpracuje z wieloma niszowymi markami, tworząc dla nich projekty opakowań, ilustracje, plakaty itp. Artystycznie realizuje się w projektowaniu porcelanowych artefaktów i we współpracy z architektami, czego przykładem jest mozaika w warszawskim pawilonie Zodiak.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły: