W jabłkowym matrixie

Mieszka w otoczeniu sadów, w „jabłkowym matrixie”, i twierdzi, że moc koloru mogłaby być jej religią. Magda Jurek, malarka, designerka i właścicielka marki Pani Jurek, właśnie otworzyła w Grójcu manufakturę Manu.

Podróż do Grójca z Warszawy to niecałe 50 km. Na spotkanie z Magdą Jurek zabiera mnie jej wspólnik Michał Borecki. Dużo się tu dzieje, Magda i jej zespół są w ferworze przygotowań do otwarcia swojej nowej manufaktury – Manu. Do tej pory pracownia mieściła się w Ignacowie, gdzie Magda mieszka, jej firma potrzebuje jednak większej przestrzeni i nowej energii. Wyobrażałam sobie miejsce w naturze, tymczasem Manu znajduje się w kamienicy, właściwie w centrum miasteczka. Chociaż wewnątrz trwa jeszcze remont, od wejścia czuć sygnaturę marki – kolorowe wazony Barva i lampy TRN piętrzą się na półkach, a charakterystyczne kolory ożywiają ściany i podłogi. Z rozbawieniem dostrzegam, że czerwono-różowy jest tu nawet iMac. Magda w soczyście kolorowej sukience wpada z pudłem świeżych jagodzianek i zaprasza mnie do obszernego stołu. W otwartej przestrzeni będziemy rozmawiać tuż obok stanowiska pracy, przy którym powstają nowe odlewy.

Magda Jurek urodziła się w Krakowie, studiowała w Warszawie, a od 13 lat mieszka w sadzie w Ignacowie. Stamtąd pochodzi jej partner, z którym wychowuje córkę Wandę i syna Jerzego. Niedaleko ma Pilicę, która stała się jej ukochaną zieloną rzeką. Często mówi, że mieszka w „jabłkowym matrixie”, bo jest to krajobraz bardzo przez człowieka zawłaszczony. Jabłonie, rosnące w rzędach w każdą stronę, rodzą jabłka, z których powstaje naturalny cydr. Mieszkają na uboczu, prawie nie mają sąsiadów. Przez lata mieściła się tam także jej manufaktura, lecz latem 2023 przeniosła działalność do Grójca.

Magazyn Design Alive

NR 47 WIOSNA 2024

ZAMAWIAM

NR 47 WIOSNA 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

DAH NR 11 JESIEŃ 2023

Salto z powrotem do malarstwa

Dla mnie sednem twórczości Magdy jest to, że jest ona projektantką z artystycznym rodowodem. Często opisuje swoje prace w odniesieniu do historii sztuki. Skończyła malarstwo na ASP w Warszawie, najpierw u prof. Krzysztofa Wachowiaka, później u prof. Jarosława Modzelewskiego. Podczas studiów przeszła, jak każdy, krętą drogę poszukiwań własnego języka. Dyplom zrobiła nie bardzo „malarski”, bo się na chwilę na malarstwo obraziła.

– To w jakimś sensie naturalne, że się człowiek trochę buntuje przeciwko temu, co sam robi. Musi to podważać, żeby znaleźć coś nowego, żeby iść dalej – tłumaczy Magda Jurek. – Nie byłam zbyt uważną i skupioną na Akademii studentką, raczej urwisem, którego ciągnęło na wagary. Mój dyplom stanowiły dwie prace wideo, które w jakimś sensie opowiadały o malarstwie. Mieszkałam wtedy w starej kamienicy na warszawskiej Pradze, naprzeciw bardzo charakterystycznego budynku DPS-u prowadzonego przez zakonnice. Ciekawiła mnie jego dziwna architektura – gigantyczna ściana z cegieł, niczym więzienny mur, przebita jedynie wąskim pasem korytarzowych okien. Zaczęłam to miejsce odwiedzać w ramach wolontariatu, były tam same starsze kobiety. Zdumiewało mnie to, że architektura tak skutecznie odgradza problem starości od świata i od ulicy.

– Mój dyplom polegał na zbudowaniu makiet korytarzy, które się w tym domu znajdują. Zrobiłam z tego rodzaj małych akwariów i sfilmowałam proces zalewania ich wodą. Finalnie wyglądało to w ten sposób, że za sprawą rzucanych od wewnątrz projekcji co wieczór dom opieki po cichutku napełniał się wodą, aż do samego sufitu, po czym woda powoli opadała. Taka mała, niezauważalna dla świata katastrofa.

– W drugim filmie zadawałam z kolei pytania o sens malarskiej pracy twórczej. Jeżdżę w nim ubrana w kolorową sukienkę wielką koparką, którą mieszam gaszone wapno w wielkich basenach wypełnionych czystą, błękitną wodą. Zmieszana woda mąci się, tworząc piękne malarskie efekty. Wapno jest piękne i żrące. Byłam mocno osadzona w malarstwie gestu, w ekspresji. Kochałam je za farbę, ale miałam też wówczas moment powątpiewania w to medium.

Magda Jurek

Myślenie z pomocą rąk

Skupienie uwagi na materialności malarstwa skończyło się u Magdy odejściem w stronę przedmiotu. Odbyło się to w kontekście sporego zdziwienia, jakim okazał się koniec studiów. Musiała jakoś oswoić wielki przeskok z bańki świata Akademii, która w żaden sposób nie przygotowywała artysty do prawdziwego twórczego życia. – Po studiach większość z nas „spadała z drzewa”, zderzając się z realiami i prawdziwą dorosłością. To był też ciężki czas dla malarzy. Rynek sztuki współczesnej był jeszcze w Polsce w powijakach, a malarstwo nie było środowiskowo poważane – wspomina Magda Jurek.

Dlatego pierwsze powody, dla których zaczęła projektować przedmioty, były dość pragmatyczne. Trzeba było się zorganizować i po prostu zacząć zarabiać pieniądze. Chciała dalej malować, ale nie mogła od tego uzależniać swojego funkcjonowania. Dopiero później zaczęła odnajdywać w projektowaniu własne potrzeby. Z czasem stało się ono jej własnym językiem ekspresji.

– Wciąż malujesz? – pytam. – Zdarza mi się – odpowiada Magda. – Coraz bardziej jest to jednak takie malowanie, które przygotowuje mnie do projektowania przedmiotów. Te dwa obszary stały się dla mnie kompatybilne, spójne. Wcześniej traktowałam to jako szkic, a teraz czuję, że mimo praktycznych powodów powstają autonomiczne, wartościowe prace.

– Coraz częściej mam ochotę odwrócić proces i po prostu malować, bo wiem, że to mnie gdzieś projektowo zaprowadzi. To jest bardzo dobry sposób na umysłową pracę, malowanie to jest inna forma namysłu, myślenie z pomocą rąk – zauważa Magda.

Magda Jurek

Ciało jako maszyna do rzemiosła

Pierwszym przedmiotem, który stworzyła, była lampa z probówek – Maria SC. Akurat ostatnio wycofała ją z produkcji, bo po 11 latach przestała już pasować do profilu studia. Kolekcja TRN, inspirowana twórczością Jana Tarasina, jest adresowana do trochę innego klienta. Opowiadanie tych dwóch historii równolegle byłoby trudne. Maria SC czy Kołtun Polski to były jej pierwsze obiekty, mocno konceptualne, tworzone trochę z żartem.

– Wtedy jeszcze traktowałam projektowanie bardzo rozumowo. Design oznaczał dla mnie mocno racjonalny wybór. Wydaje mi się, że w moich pierwszych projektach można dostrzec przewagę intelektu nad plastycznością i twórczą intuicją. Dzięki temu są niezbyt serio. Dopiero kiedy powstała kolekcja TRN, poczułam, że to inny, ale wcale nie gorszy sposób na opowiadanie historii. Wyszłam z konceptualnego dystansu do szczerego, głębokiego osadzenia w projektowaniu – opowiada Magda.

Patrzę na jej kolorowe, wyraziste przedmioty i przychodzi mi do głowy, że są ucieleśnieniem malarstwa. Magda potwierdza, że absolutnie też tak to czuje. Zatoczyła koło i w jakimś sensie wróciła do malarstwa. To, co wcześniej jej się nie udawało albo budziło frustrację, zaczyna się dopełniać, staje się prostsze. Nareszcie odnalazła język, którym posługuje się z łatwością. Wychodzi bowiem z założenia, że twórczość nie może być „wygnieciona”. Jeśli nie idzie względnie gładko, to należy po prostu szukać gdzie indziej, dalej.

Ciekawa jestem, co takiego sprawiało jej trudność w malowaniu. Okazuje się, że za bardzo chciała opowiadać, była uzależniona od narracyjności malarstwa. Jednocześnie zawsze przeżywała rodzaj rozczarowania efektem. Była osadzona w malarstwie figuratywnym i dopóki malowała z natury, było to dla niej bardzo przyjemne i stosunkowo łatwe. Malowała dość duże formaty, więc wszystko powstawało z gestu, z tańca, bardzo intuicyjnie. – Kiedy przeniosłam się z Akademii do swojej pracowni i zaczęłam malować więcej ze zdjęć, tworzyć własne kompozycje, w jakimś sensie zblokowało mi się ciało. Straciłam lekkość bycia z obrazem.

Nie umiałam jeszcze wtedy tego do końca nazwać, ale teraz rozumiem, że praca z materialnością obrazu czy ceramiki nie koncentruje się tylko w głowie czy ręce. Ona dotyczy całego ciała, nie może być w nim napięcia – dodaje Magda Jurek.

Przypomina mi się, że artystka ceramiczka Alicja Patanowska powiedziała mi kiedyś, że dzięki wieloletniej praktyce czuje, że tak naprawdę naczynia, które tworzy, robią bardziej jej ręce niż ona sama. Magda to podziela. Ciało robi, a umysł za tym podąża. Rzemiosło tym właśnie jest – tym, że ciało nauczyło się bardzo dobrze coś robić. I to jest wspaniałe.

Magda Jurek

Magda Jurek jedzie do Grójca

Specyfiką marki Pani Jurek jest to, że nie tworzy dla firm, przemysłu czy innych marek. Praca Magdy polega na wymyślaniu projektu, a później wytwarzaniu obiektów we własnej pracowni. To jest kluczowe i wiąże się z prowadzeniem biznesu, a co za tym idzie – mnóstwem obowiązków, czasem fajnych, a czasem mniej. Jak twierdzi, niedawno zabrnęła pod ścianę – nie miała w ogóle czasu na pracę twórczą i wdrażanie nowych pomysłów. Ograniczały ją przestrzeń, brak możliwości zatrudnienia nowych osób i nadmiar prozaicznych obowiązków. Zamówień było na tyle dużo, że wytworzyła się długa kolejka oczekujących.

– Dlatego stwierdziłam, że przyszedł moment na radykalne zmiany i przeprowadzkę. Wiąże się to z ryzykiem, ale chcę się rozwijać, więc muszę uwolnić się od zadań, na które nie mam ochoty i do których się nie nadaję – podkreśla projektantka.

– Dlatego weszłam w spółkę z Michałem Boreckim, on ma zaplecze biznesowe, jest też nieprawdopodobnie witalny i kreatywny. Michał po prostu przetwarza pomysły w zrealizowane zadania. Wierzę, że ta nowa sytuacja sprawi, że będę miała więcej czasu na twórczość. Mam tu świetną ekipę. Już dziś niektórzy robią pewne rzeczy lepiej niż ja. To jest mój supermoment, czas uwalniania się do tworzenia – uśmiecha się Magda Jurek.

Znaleźć w Grójcu ekipę do pracy w manufakturze nie było łatwo. Magda nie miała skąd pozyskać osób wykształconych w kierunku ceramiki. Tutaj wszyscy z dziada pradziada zajmują się owocami i przetwórstwem. Tak więc wylądowali u niej po prostu młodzi ludzie, którzy się wszystkiego uczą.

Magda Jurek

Metafizyczna właściwość kolorów

Chociaż manufaktura jest jeszcze w trakcie remontu i właśnie kładzione są kafelki w kuchni, już widać, jak bardzo będzie tu kolorowo. Niebieski sąsiaduje z liliowym, żółty z czerwonym. Niezwykłe wyczucie do barw i ich połączeń, tak bardzo charakterystyczne dla Magdy Jurek, przypomina mi inną niezwykłą kolorystkę, szwedkę Teklę Ewelinę Severin, która w „Design Alive” (nr 43) była naszą okładkową gwiazdą. Wiem, że Magda współpracowała z nią przy kolekcji lamp TRN, nie mogę więc nie zapytać o tę kooperację. – Obserwowałam ją na Instagramie i od początku z nią rezonowałam. „Co za kolorowy człowiek!” – pomyślałam. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy słabość do koloru wiąże mnie z ludźmi. Mam kilka bardzo bliskich przyjaciółek, z którymi „zlinkował” mnie właśnie kolor: Mania Strzelecka, Edyta Ołdak, Marta Ignerska to zawsze były kolorowe ptaki. Nawet kiedy ich jeszcze nie znałam, czułam, że to muszą być fajne osoby. Później się okazywało, że to przyciąganie kolorem to całkiem dobry powód do tego, żeby się poznać. Tak samo było z Teklą. Napisałam, czy nie chciałaby ze mną czegoś zrobić. Spodobały jej się moje rzeczy i twórcza kooperacja zrodziła się z wzajemnej fascynacji. Myślę, że jeszcze coś zrobimy razem – planuje Magda.

Ostatnio zajmowała się głównie kolekcją wazonów Barva, ale ma już także nowe pomysły. Będą to kafle, a raczej reliefy, z których można układać kompozycje ścienne. Nazywa je kolejnym saltem w stronę malarstwa, bo na dobrą sprawę są to ceramiczne obrazy. Będą to limitowane, sygnowane serie kompozycji stworzonych przez nią z kilkunastu modułów. Ten projekt to duże otwarcie na współpracę z architektami. Magda chce im zaproponować rzecz specjalnie zaprojektowaną, kompatybilną z konkretnym wnętrzem. Tak jak się projektowało kiedyś.

– Kiedy patrzy się na wnętrza z lat 70., to wszystko były spójne historie, nie działały na zasadzie prostej dekoracji, tylko mówiły wielogłosowym językiem architektury. Bardzo bym chciała do tego wrócić. Zawsze też lubiłam taką otwartą formę, przemyślane, świadomie zaprojektowane elementy, które pozostawiają możliwość niekończących się wariacji. Te obiekty będą bardzo mocno działać kolorem – wyjaśnia z ekscytacją Magda Jurek.

Nic dziwnego, kolor to element, który nadaje ton całej twórczości Pani Jurek. Domyślam się, że zdarzają jej się obsesje na punkcie konkretnych kolorów. Magda przyznaje, że często chodzą za nią konkretne połączenia. Kolory mają ogromną moc i aż zaskakujące, że jest ich tak mało w naszej opowieści kulturowej, że nie są w niej wystarczająco ważne.

– Dla mnie mógłby istnieć bóg kolorów. To jest tak silna właściwość fizyczna świata zewnętrznego, tak mocno wpływająca na emocje, ale też prawie metafizyczna, że dostarcza mi naprawdę głębokich przeżyć, podobnie jak muzyka, literatura. Kolory wsysają mnie do swoich wewnętrznych światów – mówi.
Magda Jurek

Oswoić łososiowe pastele

Jesteśmy jednak w Polsce, w której jest dużo szarości. Polska prowincja bywa smutna. Magda przekonuje mnie jednak, że np. Grójec jest przecież finezyjnie kolorowy. W tym roku, po wycieczce do Meksyku, odnalazła w Grójcu Meksyk. Oswoiła przaśność i kuriozalność zestawień kolorystycznych, tych łososiowych i pistacjowych domków, które kiedyś wydawały jej się brzydkie. Otworzyła się na to i w jakimś sensie zaczęła doceniać. – Meksyk totalnie mówi kolorami, ale to nie wynika z jakiejś niesamowitej świadomości, te intensywne zestawienia są dziećmi przypadku i ignorancji. Są wulgarne, przypadkowe, ale jednocześnie fenomenalne i przede wszystkim dobre do życia. To jest emanacja woli życia. Jeśliby obrać Meksyk z kolorów, pozostałby brzydki, smutny świat, jak umierająca rafa koralowa – wskazuje.

Dociekam, skąd w Polsce taka popularność akurat łososiowych pasteli. – Wydaje mi się, że ludzie chcą, żeby było ładnie, i tak im się po prostu podoba. Tylko w naszej przestrzeni społecznej nikt nie patrzy na to, co jest obok, jesteśmy indywidualistami i to daje takie dziwne wykwity. Można szydzić, ale można też w jakiś sposób to polubić – przekonuje.

Rozmawiamy w nowej manufakturze, wyposażonej w wielkie, niezasłonięte niczym okna na wszystkie strony świata i przede wszystkim na Grójec. Mocnymi elementami krajobrazu za szybą są też spory zielony znak, strzałka na Radom, oraz reklama części do ciągników. Pastelowe grójeckie kamienice zaglądają tutaj bezpardonowo, dlatego Magda zaprojektowała wnętrze, tak aby się do nich odnosiło.

– Nie chcemy tego ignorować. Łososiowy i żółty są w dialogu z tym światem, tylko trochę podrasowane. Wydaje mi się, że tożsamość estetyczną buduje się na świadomości własnych korzeni. Według mnie, jeśli ma się w naszym kraju dokonać jakaś poprawa estetyczna, musi być oparta na dialogu i częściowej akceptacji tego, co jest. Zaprzeczenie, kpina i wyparcie daleko nie prowadzą – tłumaczy Magda.

Sukces kruchy jak szczęście

Nowa przestrzeń, nowa sytuacja to także nowe pomysły na przyszłość. Na pewno w planach jest rozwój technologiczny. Do tej pory Magda korzystała z jednej technologii ceramicznej, odlewając przedmioty z form. Teraz chce zacząć ekstrudować, wyciskać i próbować nowych rzeczy. Rozwój jej marki jest od początku bardzo organiczny, nic się do tej pory nie wydarzyło ponad potrzebę, wszystko jest reakcją na wydarzenia. Nie było kredytów, pożyczek ani jakichś wydumanych planów.

– Myślę, że dobrze zaczęłam z lampą Maria SC i to pozwoliło mi się rozpędzić. Kiedy wystartowała kolekcja TRN, od razu spadła na nas większa ilość zamówień, niż byliśmy w stanie zrealizować. W pewnym momencie stałam się ofiarą własnego sukcesu, do tego stopnia, że musiałam na pół roku zamknąć sprzedaż, żeby móc się rozwinąć, powiększyć, zatrudnić ludzi i nauczyć ich pracować. Nie dało się tego samolotu reperować podczas lotu, trzeba było wylądować. To było oczywiście ryzykowne i bardzo stresujące. Szczęśliwie przenosiny z poprzedniej przestrzeni do tej nowej były na tyle płynne, że udało się nie przerywać produkcji.Na koniec pytam Magdę, czy wie, jak odnieść sukces w designie, i co to znaczy.

Uważa, że sukces ma kruchość podobną do szczęścia. Nie jest dany na zawsze. Po prostu się zdarza, potem pęka, a z czasem znów przychodzi.

Nie byłoby go oczywiście bez żmudnej pracy dzień po dniu. Jest wynikiem wielu decyzji i wyborów, podejmowanych nie tylko przez nią, ale też przez jej współpracowników. Jeśli chce się zrobić coś dobrze, to ważne są wszystkie elementy, które składają się na ostateczny efekt. Pod względem estetyki i jakości nie można iść na kompromisy, a im bardziej jest wszystko przemyślane i przepracowane w czasie, tym efekt końcowy jest lepszy – podsumowuje Magda.

Magda Jurek

Magda Jurek

Artystka i projektantka, założycielka marki Pani Jurek. Absolwentka malarstwa na warszawskiej ASP. Wyznawczyni koloru, tropicielka zaskakujących połączeń barwnych. Projektuje przedmioty niestatyczne, wychodzące poza swoją stereotypową funkcję i pozwalające na interakcję z użytkownikiem. Od kilku lat jej działalność skupia się wokół ceramiki. W 2023 roku założyła manufakturę ceramiczną w Grójcu. Lubi przedmioty wykonane rzemieślniczo lub ręcznie. Uważa, że używanie ich jest formą rozmowy, spotkania z tym, kto je wykonał. Magda Jurek to laureatka Mazda Design Award oraz Design Alive Awards w kategorii Kreator.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Bo kolor to życie!

Bo kolor to życie!

Warszawa | 27 lipca 2022

Architektka i kolorystka Karolina Rochman-Drohomirecka w rozmowie z „DA”

W cieniu atlantów

W cieniu atlantów

Łódź | 24 lipca 2022

Te kolory i zdobienia! Poznajcie wnętrza proj. Karoliny Rochman-Drohomireckiej