W biznesie zawsze jest jakiś tort do podziału

Właścicielka restauracji Cuda Wianki i cukierni Selfier w Przemyślu jest architektem z wykształcenia, cukiernikiem z zamiłowania i restauratorką z sukcesami. W swoje projekty wkłada  mnóstwo serca i zaangażowania. Właśnie gruntownie wyremontowała chylącą się ku upadkowi, powojenną kamienicę i urządziła w niej swój dom. Rozmawiamy o tym, jaka jest historia jej pomysłów na biznes i urządzenie własnego miejsca do życia. 

Czuje się, że projektowanie to Pani prawdziwa pasja.

Joanna Pichur: – Projektowanie wnętrz zawsze bardzo mnie pociągało. W dzieciństwie potrafiłam swój pokój przemeblować kilka razy w tygodniu. Bardzo szybko zdecydowałam, że chcę studiować architekturę. Czułam się uprzywilejowana, bo wielu moich rówieśników nie wiedziało, co chce w życiu robić, a ja byłam tego pewna od początku.

Pasji ma Pani jednak znacznie więcej.

O tak, mam wielką przyjemność z gotowania. To się wzięło z rodzinnego domu, z tradycji celebrowania posiłków, szukania dobrych, lokalnych składników. Moje babcie, gotowały świetnie, z sercem. Mimo tego, że obie posiadały naprawdę niewiele, to gości, których zapraszały do stołu, zawsze częstowały tym, co miały najlepsze.

Ale początkowo prowadzenia restauracji, wcale nie miała Pani w planach.

Muszę powiedzieć, że to było absolutne szaleństwo. Rozpoczęłam działalność restauracji Cuda wianki na trzecim roku studiów architektonicznych w Krakowie. Z perspektywy czasu widzę, jak dziecinne miałam podejście – byłam przekonana, że przyjadę do rodzinnego Przemyśla na wakacje, zaprojektuję wnętrze, wymyślę kartę i jakoś to będzie. Wrócę na studia. Rzeczywistość versus oczekiwania to był prawdziwy kosmos! Ale wytrwałam w tej swojej przygodzie i ostatecznie wróciłam do Przemyśla, bo zatrzymało mnie poczucie, że bez dopilnowania i bycia na bieżąco w moim lokalu, biznes się po prostu nie uda. Sprowadziłam wtedy z Krakowa, mojego partnera Maćka. Przyjechał i już został, zajmuje się zarządzaniem naszą załogą i innymi obowiązkami.

Jak się to się właściwie stało, że w Pani życiu pojawiła się ta restauracja?

Ja po prostu mam w sobie szalone geny mojego ojca. Tata zadzwonił do mnie znienacka, bo pojawiła się okazja. – Jest lokal w rynku, na kolejnym przetargu nikt go nie chciał, próbujemy?– zapytał. Próbujemy –  odpowiedziałam. I tak się zaczęło.

Nie mieliście wcześniej żadnego doświadczenia w gastronomii?

Proszę mi wierzyć, my byliśmy kompletnie zieloni. Układanie karty wyglądało tak, że patrzyliśmy, ile podobny makaron kosztuje w knajpie obok. Nie mieliśmy pomysłu na food-cost, nie wiedzielismy, ile to nas faktycznie kosztuje. To była nauka na własnych błędach. Wiele łez zostało wylanych w tej mojej działalności, ale dzięki temu mam wrażenie, że stworzyłam coś swojego i pewnego. 

Byłam przekonana, że przyjadę do rodzinnego Przemyśla na wakacje, zaprojektuję wnętrze, wymyślę kartę i jakoś to będzie. Wrócę na studia. Rzeczywistość versus oczekiwania to był prawdziwy kosmos!

W Przemyślu prowadzi pani nie tylko restaurację Cuda Wianki

Ta była pierwsza. Po roku uparłam się, aby stworzyć miejsce nad rzeką San, na wzór tego co się dzieje w dużych miastach. To się wydawało na początku nierealne, ponieważ teren, który chciałam wydzierżawić jest zalewowy, i nie można tam, postawić nic stałego. Ale miałam w sobie duży upór i okazało się, że wystarczyło ograniczyć inwestycję do kontenera morskiego, który w przypadku, kiedy jest powódź, można zabrać, aby nie stanowił żadnego zagrożenia. Tak powstała SANówa. A kiedy skończył się sezon letni, została przeniesiona do piwnicy mojej cukierni Selfier. Cukiernia to jest mój konik i miłość, do deserów ciągnęło mnie zawsze.

Selfier to chyba bezkonkurencyjnie najsłodsze miejsce w Przemyślu?

To też był skok na głęboką wodę, ale z ogromną wiarą w to, że jak się daje coś uczciwego, jak się dopilnuje, żeby było to powtarzalne, w fajnej atmosferze, przy klimatycznej muzyce i dobrej obsłudze – to nie ma wyjścia, musi się udać. W Przemyślu jest już co prawda potentat – cukiernia Fiore, która istnieje od prawie 30. lat. To wręcz tradycja, że w drodze do Lwowa wycieczki zatrzymują się właśnie tam. Kiedy więc wymyśliłam sobie swoją cukiernię, wszyscy łapali się za głowę, bo potentatów podobno się nie rusza. Ale ja wierzę, że w biznesie zawsze jest jakiś tort do podziału i każdy znajdzie swojego odbiorcę. Absolutnie nie uważam, ze moja działalność jest bezkonkurencyjna, ale przyznaję, że goście chętnie wybierają moje miejsca i jest to dla mnie bardzo satysfakcjonujące.

Poza prowadzeniem biznesu gastronomicznego odrestaurowała Pani powojenną kamienicę w Przemyślu i urządziła w niej swoje mieszkanie. 

Zawsze ciągnęło mnie do zabytkowej architektury. Zarówno swoją pracę inżynierską jaki i magisterską broniłam w Katedrze Konserwacji Zabytków. I tutaj znowu pojawił się mój szalony tata, który zachęcił mnie, żeby obejrzeć starą, powojenną kamienicę, której nikt nie chciał. I rzeczywiście, stała sobie taka ruina nad Sanem. Przechodziła z rąk do rąk i straszyła trochę w tej dzielnicy. A stoi w rejonie, który kiedyś był dużym atutem Przemyśla. Jeśli ktoś jest czuły na przestrzeń i architekturę, umie dostrzec, że jest w tym miejscu, niestety dzisiaj bardzo zaniedbanym, ogromny potencjał. Generalny remont trwał trzy lata, łączył się ze wzmocnieniami stropów, ze zdarciem wszystkich tynków, podłączyliśmy nowe instalacje i wykonaliśmy od nowa elewację. Wydawało się, że część z tych rzeczy będzie wymagała jedynie naprawy, a wystarczyło stuknąć i wszystko odpadało.

Joanna Pichur

Kamienica przeszła całkowitą metamorfozę.

Od razu jak tu weszłam, zdecydowałam, że jest idealna do tego, aby na każdym z trzech pięter było po jednym mieszkaniu. Taki układ był najkorzystniejszy, wynikał z układu klatki schodowej, rozkładu pomieszczeń i oświetlenia. Naturalny okazał się też wyraźny podział mieszkań na strefę dzienną i nocną, bardziej prywatną. Tutaj na każdym piętrze było szwarc mydło i powidło. Różne okna, ściany podłogi, nie było czego zachować, ani na czym się wzorować. A ponadczasowym klasyczny, francuski, styl jest mi bardzo bliski.

Faktycznie, patrząc na kamienicę można mieć wątpliwości, czy to Montmartre, czy dzielnica Przemyśla! 

W pracy architektonicznej zawsze zwracam uwagę na ponadczasowość. Nie interesują mnie mody. Szukam rzeczy, które mają potencjał do tego, żeby cieszyć oko przez długi czas i nie stać się zaraz kiczem. Przede wszystkim zadbałam o to, żeby były tu naturalne materiały takie jak drewno, forniry, kamienie, marmury. Wierzę, że takie produkty są inwestycją na przyszłość, to są trwałe rzeczy, które się nie nudzą. Jest tu jeszcze taka moja miłostka – wyjątkowa sztukateria, którą połączyłam z nowoczesnym wyposażeniem, zawsze bardzo mi się podobało takie rozwiązanie, podpatrywałam je podczas podróży w magazynach, w internecie.

Sztukaterie powstały na zamówienie?

Są specjalnie zaprojektowane i ręcznie wykonane, w myśl tego, że to, co na zewnątrz, powinno współgrać z tym, co w środku. Sztukateria na elewacji została przez nas starannie odrestaurowana, kusiło mnie więc, żeby pojawiła się też w środku. A że miałam możliwość współpracy z niesamowitymi wykonawcami, którzy mieszkają niedaleko granicy po stronie ukraińskiej, i potrafią robić takie cuda, to nie można było z tego nie skorzystać.

Tutaj na każdym piętrze było szwarc mydło i powidło. Różne okna, ściany podłogi, nie było czego zachować, ani na czym się wzorować. A ponadczasowym klasyczny, francuski, styl jest mi bardzo bliski.

Jak korzysta się z przeszklonej łazienki?

Łazienka powstała z dużej ingerencji, zarówno w elewację, jak i w sam budynek. To była jedna z pierwszych zgód, od Konserwatora Zabytków – od strony ogrodu mogliśmy wprowadzić kilka nowoczesnych elementów. Jest to taka wąska linia przeszklenia, prowadząca przez wszystkie kondygnacje. Wcześniej były tu małe balkoniki z trudnym dostępem. Podjęliśmy decyzję, aby to usunąć, wydłużyć strop i zakończyć przeszkleniem. I tu właśnie zrobiłam łazienkę. Dzisiaj możliwości są ogromne, można takie prywatne przestrzenie przeszklić i tak zaprojektować, inteligentne sterowanie, że jednym przyciskiem szyby nabierają mlecznej przesłony. Transparentna łazienka, to tylko brzmi jak szaleństwo.

Joanna Pichur

Wnętrza restauracja i cukierni też są zaprojektowane przez Panią?

Tak. Wystrój tych wnętrz staram się systematycznie dopracowywać. Restauracja Cuda Wianki jest znana z tego, że wzmacnia przywiązanie do lokalności, serwując dania regionalne. Dania są proste, dostępne dla wszystkich, króluje ziemniak, cebula kasza, takie chłopskie jedzenie. Wnętrze musi więc być takie, w którym każdy czuje się dobrze i nie robi dwóch kroków wstecz, zanim wejdzie. Dlatego lokal nawiązuje do wymyślonego w latach 80. stylu shabby chic i jest przytulny, łączy elegancję z ciepłem i funkcjonalnością. Połączyłam go z elementami folkloru i dodatkami, które zmieniam co sezon, żeby zawsze było tu świeżo i przyjemnie.

Za to cukiernia Selfier jest luksusowa i europejska w stylu.

Selfier, to jest owoc mojego marzenia, o tym, aby odczarować to moje miasto z myślenia, że jest tu marazm i nic się nie dzieje; że tylko bieda skwierczy i wszyscy wyjeżdżają. Po części to niestety prawda. Przemyśl traci na swojej dawnej świetności i próby odtworzenia tkanki turystycznej nie dają jeszcze rezultatów. Chodziło mi o to, żeby stworzyć namiastkę luksusu. Wchodzimy do idealnie dopracowanego wnętrza, w którym wszystko jest harmonijnie skomponowane, materiały są perfekcyjnie dobrane i  możemy się na chwilę zapomnieć. Ale cukiernia jest jednocześnie gościnna, nie odstrasza.

Sama robi Pani torty?

Uwielbiam to. Nawet teraz, będąc w ciąży, co weekend, zaglądam do cukierni i te torty ozdabiam. Moje eksperymenty z cukiernictwem ewoluowały od małego okazyjnego torcika, do dużych wesel i cateringów. Ale prawdziwy crème de la crème mojej słodkiej pasji to lody. O ich produkcji nie miałam pojęcia i  kosztowało mnie dużo prób, błędów i emocji, żeby je wprowadzić do cukierni. Co roku przed każdym sezonem staram się je udoskonalać. Jestem z nich dumna, są bardzo uczciwe i wierzę, że jeszcze gdzieś się pojawią w Polsce.

Joanna Pichur

Joanna Pichur

Architektka, restauratorka i feministka. Właścicielka cenionej restauracji Cuda Wianki, cukierni Selfier i pubu SANówa. Swój pierwszy lokal w rodzinnym Przemyślu założyła w 2014 roku, będąc na 3 roku studiów. Miłośniczka wegetariańskiego gotowania dla bliskich, masła, słodkiego, jakościowego wina i oglądania seriali do wschodu słońca. Nie szanuje science fiction i wegańskich deserów. Szczęśliwie zakochana od 18 lat, przyszła mama Frania, a przyszywana trzech piesków: Stasia, Grażynki i Dredzia. 

Powiązane artykuły: