Z głośników małego peugeota, oznaczonego na tablicach rejestracyjnych dumną trzynastką, rytmicznie pulsuje dynamiczny bit. Wtóruje mu rwana fraza, z mocnym społecznym przekazem. Mój kierowca, afrykański kolega, z zaangażowaniem potrząsa głową i równolegle z wokalem szepcze wiązankę słów, które opowiadają niełatwą historię północnego przedmieścia – tak brzmi Marsylia.
Czarnoskóry taksówkarz, któremu na parkingu powierzyłem moją małą walizkę, by zapakował ją do bagażnika, obserwuje mnie dyskretnie w tylnym lusterku. W pewnym momencie decyduje się na otwarte pytanie, by przerwać niezręczną chwilę milczenia: „Przyleciałeś z Paryża?”. „Nie, z Krakowa” – odpowiadam, trzymając lingwistyczny fason wypracowany w paryskiej piekarni, w której przez lata dorabiałem na studiach. „Nie żartuj” – odpowiada, znowu spoglądając w lusterko, lecz tym razem jego biało-żółte zęby, wcześniej ukryte pod mięsistymi wargami, ukazują uśmiech i autentyczną sympatię.
Ja również się uśmiecham, bo to nie pierwszy raz, kiedy udaje mi się, choć na chwilę, udawać Parigot (paryżanina). Choć brakuje mi stałego kontaktu z językiem na co dzień, to w pamięci przechowuję kilka zwrotów z „argo”, którymi w szermierce językowej staram się odważnie władać, maskując oczywistą niewprawność i prawdopodobne błędy stylistyczne.
Niewielką taksówką mijam ostatni punkt opłat – Peage – na Autostradzie Słońca. Czuć jego siłę, bo klimatyzacja ma spore problemy z wydajnością. Spływamy samochodową rzeką z północy do centrum, owijając autostradowym śladem niechlubne dzielnice – La Castellane, chwilę później Les Flamants. Pomiędzy nimi, gdzieś w gmatwaninie zjazdów, włączeń, dróg serwisowych i nabrzeża portowego, wyskakuje – niczym środkowy palec architektoniczny – La Marseillaise.
Niebiesko-czerwono-biały gmach, wysoki na 135 m, nazwany jak hymn francuski – Marsylianką, witać ma przyjezdnych z północy, manifestując dość wulgarnie republikański rodowód drugiego pod względem wielkości miasta Republiki Francuskiej.
Podwójna skóra fasady i jej umiejętnie barwione części zdają się jakby wibrować w jej strukturze, wraz z kierunkami obserwacji, prędkością przejazdu oraz zmieniającymi się okolicznościami pór dnia i roku, i wdzięcznie wykorzystują potencjał słońca, na który Marsylia raczej narzekać nie musi.
La Marseillaise znajduje się w Euroméditerranée, nowej dzielnicy biznesowej na nabrzeżu portowym. Na wysokość i odmienną estetykę rywalizuje z pobliską 142-metrową wieżą, zaprojektowaną przez Zahę Hadid dla francuskiej firmy żeglugowej CMA CGM. Jest tam 35 000 m kw. powierzchni biurowej – to jeden z największych budynków biurowych powstałych w ramach inwestycji Constructa Quais d’Arenc, do której dołączą trzy nowe wieżowce biurowe i wiele rezydencji wysokiej klasy.
Rap ponad podziałami
Z głośników małego peugeota, oznaczonego na tablicach rejestracyjnych dumną trzynastką, rytmicznie pulsuje dynamiczny bit. Wtóruje mu rwana fraza, z mocnym społecznym przekazem. Mój kierowca, afrykański kolega, z zaangażowaniem potrząsa głową i równolegle z wokalem szepcze wiązanką słów, które opowiadają niełatwą historię północnego przedmieścia. Marsylia stała się niekwestionowaną drugą stolicą francuskiego rapu, z charakterystyczną tożsamością, która odróżnia ją od Paryża.
Marsylska scena rapowa narodziła się pod koniec lat 80. i eksplodowała w kolejnej dekadzie wraz z pionierskimi grupami, takimi jak IAM i Fonky Family. W przeciwieństwie do Paryża, który był bardziej pod bezpośredni wpływem amerykańskiego hip-hopu, Marsylia rozwinęła brzmienie, które zawierało śródziemnomorskie i północnoafrykańskie elementy muzyczne.
IAM często wykorzystuje sample z egipskich i włoskich filmowych ścieżek dźwiękowych, tworząc paletę dźwięków, która odzwierciedla pozycję miasta, na skrzyżowaniu różnych kultur, historii, religii i smaków. To, co wyróżnia marsylski rap, to nie tylko treść, ale i sposób przekazu. Charakterystyczny marsylski akcent, z wydłużonymi samogłoskami i włoską intonacją, nadaje miejskiemu rapowi wyjątkowy charakter. Ten akcent, niegdyś wyśmiewany przez paryżan, stał się powodem do dumy i symbolem lokalnej autentyczności.
(…)
„Bagaż podręczny” – cykl felietonów Przemo Łukasika
Felieton powstał w ramach cyklu „Bagaż podręczny”. Czym jest ten bagaż? To mój podstawowy zestaw, który towarzyszy mi w każdej podróży. Nieważne, czy to wyjazdy służbowe, czy prywatne – bagaż podręczny jest niezbędnym minimum, którego nigdy nie rozpakowuję do końca i który często czeka na kolejną wyprawę. Oprócz szczoteczki do zębów zabieram zawsze aparat fotograficzny i buty do biegania. Po powrocie bagaż podręczny zawsze wydaje się cięższy, bo wypełniają go zapachy, smaki i wspomnienia. Czasem dzieje się tak za sprawą ciężaru przemyśleń i uczuć, które transportuję tysiące kilometrów, a które zawsze są bazą do wniosków i refleksji, że mój świat nie zawsze jest światem innych.
Przemo Łukasik
Urodził się w Chorzowie w 1970 roku. Ukończył Wydział Architektury na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Studiował również w Ecole d’Architecture Paris-Villemin w Paryżu. Następnie pracował w berlińskim studiu P.P. Pabel Architekten oraz w paryskich biurach Jean Nouvel Architecture i Odile Decq / Benoit Cornette. W 1997 roku wraz z Łukaszem Zagałą założył autorską pracownię architektoniczną Medusa Group. Uprawia triathlon i fotografuje. Na łamach „Design Alive” publikuje cykl felietonów pt. „Bagaż podręczny”.