– Galanteria stołowa, garnitur na karty, garnitur na serwetki. Wspaniale, że możemy do tego wrócić; widzę, że ludzie mają taką potrzebę. Kocham takie przedmioty, bo często były wykonywane na indywidualne zamówienie w pojedynczych egzemplarzach – mówi Aleksandra Hyz, projektantka wnętrz i przedmiotów.
Miejsce naszego spotkania jest gęste od architektonicznych kontekstów. Siedzimy w ogródku Baru Rascal, w modernistycznym budynku Państwowej Szkoły Baletowej, który powstał w 1953 roku według projektu wybitnego architekta Bohdana Pniewskiego. Rascal założyła architektka Dominika Buck razem z producentem filmowym Radkiem Drabikiem. Do tego za nami, na tle błękitnego nieba, góruje coś absolutnie fantastycznego – geometryczna bryła budynku Jerzego Kuźmienki i Piotra Sembrata, jedyna w swoim rodzaju modernistyczna ikona Warszawy lat 70.
Zamawiamy matchę i obserwujemy swoje odbicia w lustrzanym ogrodzeniu kawiarnianego ogródka. Przypomina to trochę wnętrze ogromnej futurystycznej szkatułki. Dobry klimat do rozmowy o projektowaniu, prawda?
– Bardzo lubię grać w karty i często grywam ze znajomymi. Oczywiście uwielbiam też starocie, za każdym razem wracam z targu vintage z jakimiś szkatułkami na drobiazgi, biżuterię. Kiedyś były w domach specjalne pudełeczka na karty, na zapałki – niemal każdy przedmiot miał swoje miejsce. Zorientowałam się, że współcześnie zupełnie takich rzeczy nie używamy – mówi Aleksandra, zaczynając naszą rozmowę o jej drodze od architektury do projektowania przedmiotów.
Pokazała ją podczas wystawy „Comune” na Milan Design Week w postaci dwóch autorskich kolekcji – Yuma i Carlo. Wykonane ręcznie z drewna i metalu pudełka na karty, biżuterię czy drobiazgi codziennego użytku mogą posłużyć do organizacji i przechowywania drobnych przedmiotów albo przeciwnie – pozwalają też wyeksponować skarby.
U Ciebie zmiany. Od dawna o nich myślałaś?
Już w ubiegłym roku miałam poczucie, że architektura trochę mnie męczy. Jakkolwiek by to zabrzmiało, potrzebowałam odświeżenia, oddechu. Wyjechałam na wakacje, odmówiłam wielu projektów, żeby o nich nie myśleć na zapas, a kiedy wróciłam, mogłam w końcu usiąść do tego, co mi od dawna w głowie kiełkowało. A wymyśliłam sobie galanterię stołową. Cel był taki, żeby wystartować z nią na wystawie „Comune” w Mediolanie. Udało się! Przygotowałam dwie kolekcje – Yuma i Carlo. Trzecia jest w prototypowaniu.
I jak się czujesz w nowej roli – designerki?
Noc przed otwarciem wystawy uświadomiłam sobie, że moja rola całkowicie się zmieni. Oczywiście o swoich projektach wnętrz potrafię opowiadać w taki sposób, żeby klient je zaakceptował, ale jest to jednak nieco inna sytuacja niż sprzedaż obiektów. Nie mogłam spać, bo zdałam sobie sprawę, że będę teraz robić coś, czego tak naprawdę nie lubię i nie potrafię – mówić o swoich pracach w samych superlatywach. Rozmowa o wnętrzu toczy się jednak wokół jednego projektu i z jednym człowiekiem. A tutaj jest kontakt z wieloma osobami, każdy ma inne spostrzeżenia, może skrytykować, pochwalić albo przejść obojętnie. Było to dla mnie nowe doświadczenie.
Czy udział w takiej wystawie podczas Milan Design Week istotnie przekłada się na kontakty i sprzedaż?
Tak, sprzedaż faktycznie opiera się na bezpośrednich relacjach, które tam nawiązałam. Odezwały się też do mnie galerie Adorno i The Oblist.
Właściwie dlaczego galanteria stołowa?
Już kilka lat temu zaprojektowałam dla klienta prototyp stolika, planowałam produkcję, ale przeraziła mnie logistyka. To był spory gabaryt, ciężki, trudny do wykonania. Koszty prototypowania były za duże dla małego gracza i wykonawcy widzieli same problemy, więc się wycofałam. Jednak w pewnym momencie stwierdziłam, że muszę po prostu zacząć od czegoś mniejszego, żeby nabrać doświadczenia i móc kontrolować cały proces. Pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy, to pojemnik na karty do gry. Nie ma już współcześnie takich rzeczy. Czas PRL-u bardzo nas zubożył. Mocno zainspirowała mnie wystawa Josefa Hoffmana, współzałożyciela Secesji Wiedeńskiej. Projektował meble, architekturę, malutkie przedmioty – oczywiście moje oko skupiło się na jakimś zamkniętym pudełeczku. Kusi mnie tajemnica – coś jest w środku, ale nie wiemy co.
Dostrzegłaś ciekawą lukę na rynku.
We Włoszech czy Hiszpanii idziemy do sklepu i kupujemy akcesoria, a tutaj mamy dość ograniczony repertuar dekoracji. Nazywam swoje przedmioty – galanteria stołowa, garnitur na karty, garnitur na serwetki. Wspaniale, że możemy do tego wrócić; widzę, że ludzie mają taką potrzebę. Tego typu przedmioty możemy wyszukać jedynie na targu staroci, ale nie każdy je lubi. Ja akurat kocham takie rzeczy, bo często były robione na indywidualne zamówienie, wykonywane w pojedynczych egzemplarzach.
Opowiedz o tych dwóch kolekcjach.
Wraz z Dawidem Adamczykiem z Hevee Craft stworzyliśmy unikalną galanterię stołową. Poprzez kolekcję Yuma dzielę się moją pasją do designu i gier, a także miłością do otaczania się przedmiotami, które sprawiają, że nasza przestrzeń staje się zarówno funkcjonalna, jak i piękna. Kolekcja Carlo jest nieco bardziej zachowawcza, w oszczędnej, bardziej modernistycznej formie, inspirowanej Carlo Scarpą, jednym z moich ulubionych architektów, który dla wielu projektantów odgrywa rolę guru.
W jaki sposób projektujesz obiekt? Czy jest to w jakimś sensie przedłużenie tego, jak myślisz o wnętrzach?
Myślę, że jest to przede wszystkim moja bardzo indywidualna ekspresja. Nie wymyśliłam swojej galanterii stołowej do żadnego istniejącego miejsca, jest to naturalna konsekwencja tego, jak na co dzień projektuję. Wnętrza powstają jednak dla konkretnych ludzi i wymagają wsłuchania się w ich potrzeby, są odpowiedzią na nie. Projektując obiekty, „wyłączam klienta” i sama się nim staję. Dzięki temu w końcu zrobiłam coś tylko dla siebie. Wszystkie przedmioty, które chcę pokazywać światu, są moim odzwierciedleniem. Oczywiście doświadczenie z wnętrzami bardzo mi pomaga – wiem, czego klienci szukają na co dzień.
Czy to korzystne, gdy reprezentuje cię zewnętrzna platforma?
Myślę, że takie galerie e-commerce jak Adorno są o tyle pomocne, że faktycznie docierają do ludzi, mają duże zasięgi. Jeśli ktoś nie ma czasu ani zasobów, aby się tym samemu zajmować, jest to wygodne rozwiązanie. Wiąże się oczywiście z pewnymi kosztami, ale coś za coś.
Wydaje mi się, że jest obecnie ogromne zapotrzebowanie na autorskie obiekty w małych edycjach.
Podoba mi się, że architekci i projektanci mogą wymyślić sobie stolik czy krzesło i wyprodukować je na własną rękę, niezależnie od wielkich fabryk. To jest świetne. Architekci mogą uzupełniać wnętrza własnymi meblami i to się sprawdza, bo dobrze wyczuwają klimat, wiedzą, czego ludzie potrzebują. Często łatwiej nam zaproponować własny projekt do konkretnego wnętrza, bo wyznacznikiem są proporcje. Na przykład potrzebujesz w tym momencie rzeźby, która jest pionowa i wąska. Ile takich rzeźb znajdziesz w galeriach? Albo szukasz okrągłego stołu w określonym rozmiarze, a producenci proponują tylko okrągłe stoły, które mają ograniczenia – są za duże albo się nie rozkładają.
Możesz robić swoje rzeczy, niezależnie, z własnego rozdania. Nie musisz się do niczego dopasowywać. A ponadto możesz to potem wyprodukować na wymiar – to duża zaleta.
Jeśli ktoś zgłasza się do mnie, że dane pudełeczko na biżuterię jest dla niego za małe i potrzebuje cztery razy większego, zrobię je w specjalnym wymiarze. Można tym dowolnie manipulować, nie trzeba się ograniczać. Podobnie myślę o różnych obszarach twórczości – żyjemy w takim momencie, że design stał się pojęciem bardzo pojemnym. Definicje artysty, projektanta, designera są teraz bardzo płynne i nie wykluczają się wzajemnie.
Dlatego chętnie współpracujesz z osobami z różnych dziedzin, wchodzisz w różne kooperacje?
Właściwie za każdym razem, kiedy chcę zrobić coś swojego, przychodzą mi najpierw na myśl znajomi i staram się ich wciągnąć w cały proces. Często współpracuję przy projektowaniu z Aleksandrą Mętlewicz, która też jest zarówno projektantką produktu, jak i wnętrz, więc chętnie razem działamy, a znamy się jeszcze z poznańskiego ASP. W 2020 roku pracowałyśmy wspólnie nad set designem dla polskiej marki Acustio, a ostatnio nad niewielką, otwartą niedawno koreańską restauracją na warszawskim Powiślu. Od sześciu lat pracuję też z Noke Architects. To dla mnie ważne doświadczenie, bo Piotr Maciaszek i Karol Pasternak działają w trochę większej skali projektowej. Bardzo sobie cenię tę współpracę. Jednym z naszych wspólnych działań jest kolorowy koktajlbar i bistro w weneckim stylu Va Bene Cicchetti, niedaleko placu Konstytucji, a także hotel Glar w Wisełce.
Projektowałaś też galerię Objekt Oli Krasny i Marcina Studniarka.
Ola była jedną z pierwszych osób, które trafiły do mnie z online, bo najczęściej mam klientów z polecenia. Najpierw projektowałam jej własne mieszkanie, w trakcie pandemii, w 2021 roku. Niedługo potem wróciła do mnie z telefonem, że właśnie wyszła ze spotkania, na którym podpisała umowę na lokal galeryjny.
W galerii Objekt pojawia się charakterystyczna czerwona podłoga. Truskawkowy jest drewniany dom w środku lasu Twojego autorstwa. Chyba lubisz ten kolor?
Tak, czerwień generalnie przewija się w moich projektach. Ten dom na Mazowszu to zresztą jeden z moich najprzyjemniejszych procesów projektowych. Być może dlatego, że nie było tu kompromisów, a dodatkowo klient wziął na siebie całą koordynację budowy. To duża ulga, bo niestety jako architekci często musimy uświadamiać klientów, że jesteśmy projektantami, a nie menadżerami budowy… Najgorzej, kiedy klient chce oszczędzić i sam poszukuje specjalisty od elektryki, kogoś od murowania, i zaraz wszystko się rozjeżdża. Wtedy częściej muszę bywać na budowie, co jest dodatkowym kosztem dla klienta, więc ostatecznie wcale na tym nie oszczędza! Niestety często inwestor tego nie rozumie. Tłumaczę, że lepiej wziąć ekipę, którą polecam, oferującą kompleksowy zakres prac, bo mam pewność, że wszystkim odpowiednio się zajmie.
W jednym z wywiadów mówiłaś, że chcesz być wbrew trendom, projektowanie nie może na nich polegać. Ale powiedzmy wprost – są media, Instagram, targi. Trudno ustawić się do tego tyłem. Z jednej strony projektant mówi: „Robię to, co czuję”, ale z drugiej chce, żeby to było atrakcyjne dla odbiorców. Jak to pogodzić?
Jeśli pokazują mi swoje inspiracje, mówię: „To było w trendzie, to jest w trendzie, a to za chwilę będzie. Unikajmy takich rzeczy, bo za moment będzie ewidentnie widać, że to mieszkanie powstało trzy lata temu. Użyjmy takich materiałów, które się dobrze zestarzeją albo są na tyle neutralne, że wytrzymają próbę czasu”.
Jasne, że to, co oglądam i chłonę ze współczesnej kultury wizualnej, bez wątpienia ma na mnie wpływ. To tak jak ze snami – śnimy o tym, co wcześniej zobaczyliśmy, co pomyśleliśmy, i wydaje mi się, że w projektowaniu jest podobnie. Staram się przekazywać moim klientom, że najważniejsze jest to, czego oni chcą, co lubią i jak się z tym czują.
Aleksandra Hyz
Rocznik 1989. Architektka wnętrz i projektantka produktu. Ukończyła liceum plastyczne, studiowała na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu i Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Prowadzi studio Hyz Projektuje, w ramach którego realizuje projekty wnętrz prywatnych oraz przestrzeni komercyjnych – od kawiarni i showroomów po stoiska targowe.
Wraz z Aleksandrą Mętlewicz zaprojektowała dla firmy Balma system kwietników Floo, dzięki któremu znalazła się w gronie laureatów konkursu Must Have 2020 oraz finalistów konkursu Dobry Wzór 2020. Kolekcjonuje szkło vintage, a najbardziej cieszą ją zdobycze z targów staroci. W 2025 roku poszerzyła swoją działalność o projekty galanterii stołowej.





