Monika Patuszyńska to jedna z najbardziej znanych polskich projektantek na świecie. Pracuje w porcelanie, ale nie tak jak wszyscy – sama wymyśliła niekonwencjonalną metodę odlewania z form gipsowych. Zdarzających się przy tym wypadków i zbiegów okoliczności nie traktuje jako błędy, ale pełnoprawne elementy procesu.
Wystawa jej prac zainaugurowała w 2024 roku działalność warszawskiej galerii Objekt, założonej przez Aleksandrę Krasny i Marcina Studniarka. To znamienne, bo mocne, samodzielne i indywidualne obiekty ingerują w przestrzeń i dają właścicielowi ogromne pole do snucia o nich opowieści. Wnętrze wręcz nasyca się treścią, co dobrze definiuje specyfikę designu kolekcjonerskiego. – Prace Moniki przeczą stereotypom dotyczącym tego, jak wygląda porcelana. Porcelanowe rzeźby flirtują z formą waz. Jedni namiętnie nazywają je wazonami, inni zastanawiają się, z czego to jest zrobione; czy to beza, beton, a może mydło – mówi Aleksandra Krasny.
Monika Patuszyńska szuka jednak natury materiałów, rozłupuje gips, aby odsłonić jego wewnętrzną strukturę i pozostawia ślady tego procesu na powierzchni obiektu. Rozmowę, na którą umawiamy się z artystką w warszawskim barze Rascal, rozpoczynamy więc właśnie od natury i znaczenia materiału.
Porcelana. Co to dla Ciebie znaczy?
To przede wszystkim mój język, którym się wypowiadam. Już tak dobrze go znam, że jestem w stanie za jego pomocą tworzyć różne, nawet skomplikowane narracje. Wiesz, mnie zawsze po głowie snuje się mnóstwo opowieści, ale to jak z jeżdżeniem na łyżwach: trzeba najpierw opanować technikę, żeby zrobić piruet. I nauczyć się składać słowa, żeby móc napisać książkę.
To tylko metafora czy naprawdę tworzysz konkretne narracje? Jakie to są historie?
Lubię przyglądać się światu, znalezionym artefaktom, porzuconym przedmiotom i opowiadać sobie o nich własne historie. Wymyślam im „życiorysy”, całą narrację, skąd się wzięły i dlaczego. Razem z przyjacielem na Instagramie stworzyliśmy profil Potworów Miejskich – Monstra Urbis i wyszukujemy takie „potwory” z potencjałem na opowieść. Każda z moich prac też ma swoją historię do opowiedzenia – i nie jest to jedynie historia jej powstania.
Każdy z tych języków ma inną gramatykę, inną składnię, inaczej się z niego buduje. Moim medium, którym porozumiewam się ze światem, jest język wizualny, język materiałów. I na ten język staram się tłumaczyć tematy, które akurat mnie zajmują.
Ten język porcelany opowiada więc też o sprawach, które zajmują Cię w prawdziwym życiu.
Łatwiej mi poukładać myśli podczas pracy z materiałem, zrozumieć różne, nawet bardzo skomplikowane relacje ze świata „pozamateriałowego”, przyglądam się mu, sprawdzam, w którą stronę mnie prowadzi, co się dzieje w piecu, co się dzieje podczas odlewania. W jakimś sensie to materiał jest moim przewodnikiem po życiu i jego mechanizmach. Dzięki temu powstają projekty takie jak „Genealogia” z 2019 roku, która opowiadała o związkach i relacjach przetłumaczonych na język materiałów, mariaży technologicznych czy estetycznych. Powstały mezalianse – związki porcelany z gliną czy porcelany z betonem. Teraz najbardziej zajmuje mnie temat pamięci, a materiał, który wydaje mi się najbardziej trafny do opowiadania o pamięci, to… mydło.
Jak to się w ogóle stało, że zainteresowałaś się ceramiką?
Zaczęło się od przypadku. Po maturze wiedziałam tylko, kim nie chcę być, ale nie kim chcę zostać. To wydało mi się zbyt niepewne jako podstawa do podjęcia decyzji o kierunku studiów, który miał mnie zdefiniować na całe życie. Dałam sobie trochę czasu na decyzję i najpierw trafiłam do Uniwersytetu Ludowego nad Pilicą w Białobrzegach. To był dość niezwykły twór, stworzony na wzór duńskich Den Danske Husflidshojskole, gdzie „ludowy” nie oznacza „folkowy”, ale „otwarty dla wszystkich”. Jadąc tam, mogłam wybrać ceramikę, tkactwo lub snycerkę. Wymyśliłam, że będę zajmować się snycerką, bo wydało mi się to najmniej dziewczyńskie, z tym że prowadzący zmarł, zanim zaczęły się zajęcia.
Cudownie.
Po dwóch miesiącach w lesie zawaliła się nasza leśna studnia, a specjaliści z sanepidu, którzy pojawili się na miejscu, odradzali picie wody z Pilicy. Wiedziałam, że nie mogę wrócić do Warszawy i mieszkania z rodzicami, nie mając nic do roboty, bo zwariuję. I tak w 1993 roku wylądowałam w Danii jako uczestniczka rocznego programu, do którego zapraszano dzieciaki ze wschodniej Europy, żeby zaprezentować im uroki demokracji. Z intencją, że zostaniemy jej ambasadorami i poniesiemy to doświadczenie dalej, po powrocie do naszych krajów.
Ciekawa jestem, skąd w czasach sprzed internetu dostałaś cynk, że w ogóle coś takiego działa.
Wierzę we właściwy moment. Gdzieś idziesz, z kimś rozmawiasz i nagle klik – coś tu czeka właśnie na ciebie. Zaraz poprzyjeździe do Danii zakochałam się w Duńczyku, chłopaku, który świetnie toczył na kole, i tak wpadłam w ceramikę po uszy. W duńskiej szkole mogłam wszystko: siedzieć nocami w pracowni, a potem kłaść się do łóżka wysmarowana gliną, mogłam sama ładować i wypalać piece i nikt nie bał się, że coś zniszczę. Rok później, na studiach we Wrocławiu, okazało się, że już nie mogę sama włączać pieca, chociaż dokładnie wiem, jak to zrobić, i że bez specjalnego zezwolenia nie mogę już siedzieć w pracowni tak długo, jak chcę.
System potrafi rozczarować.
Myślę, że odpowiedzialność w dużej mierze bierze się z tego ciężaru zaufania, którym nas się obdarza. To taki ciężar, który nie pozwala działać nieodpowiedzialnie. System, który nie daje ci zaufania, sam generuje nieodpowiedzialność, bo po co się wysilać?
Opowiedz, jak zrobiłaś tę niesamowitą karierę. Kiedy w ogóle nastąpił ten przeskok z Polski za granicę?
Ceramiką zaczęłam zajmować się w Danii, stamtąd pochodzi całe moje „abecadło” ceramiczne, więc to moje wpisanie się w środowisko większe niż Polska rozpoczęło się, zanim jeszcze okrzepłam jako twórca. Nie odczułam tego jako przeskoku, bo dla mnie zawsze było naturalne, że mój habitat to świat i że to on jest polem mojego działania. Mam w sobie wielką przekorę i niechęć do przyjmowania uznanych prawd za pewnik, zawsze trudno było mi uwierzyć w to, czego sama nie sprawdzę. Wbrew temu, co przyjęło się uważać o ceramice, wierzę, że nie chodzi o to, żeby podporządkować sobie materiały i żywioły, ale żeby z nimi współpracować. Chodzi o to spotkanie w pół drogi, bo dopiero wtedy wydarzają się te wszystkie cudowne rzeczy, których nawet nie jesteś sobie w stanie wcześniej wyobrazić.
Trzymam się tego, kiedy pracuję z porcelaną, gipsem, w trakcie całego procesu tworzenia i wypalania, i to pewnie mnie uratowało, bo dzięki temu odróżniam się od innych. Jeśli robisz coś tak jak wszyscy, według dawno ustalonych reguł i zasad, to zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi coś szybciej, w większej skali, będzie milszy, ładniejszy albo lepiej odnajdzie się na salonach. Ja zawsze robiłam wszystko po swojemu i dzięki temu na szczęście wymykam się takim schematom.
Już na studiach miałaś w sobie na tyle dużo charyzmy, żeby przepchnąć swoje pomysły?
To jest ciekawe, bo miałam duży kłopot, żeby się w ogóle dostać na studia w trybie dziennym. Nie zostałam uznana za wystarczająco zdolną, przez dwa lata byłam wolnym słuchaczem i dopiero od trzeciego roku zostałam pełnoprawnym studentem. Po studiach przez pierwsze 10 lat odlewałam tak, jak wymyślili to technologowie. Czułam, że odlewanie to jest to, co mnie najbardziej interesuje, chociaż formę gipsową i proces odlewania traktowało się wtedy dość pogardliwie, jako technikę, która jest „martwa” – narzędzie do bezrefleksyjnego, mechanicznego multiplikowania.
Patrząc z roku na rok, Twoje prace niewiele się zmieniają. Na czym polega ich ewolucja?
Język, którym się posługuję, ewoluuje. Na szczęście nie robię w sektorze modowym i mogę sobie na to pozwolić, nie muszę zmieniać języka co sezon. Inspirację znajduję w swojej własnej pracy i w pojawiających się w trakcie samego procesu błędach, którym się przyglądam. Lubię widzieć, że coś idzie nie tak, jak sobie wymyśliłam. Pozwalam się temu prowadzić. Bywa oczywiście, że wciągam się w „zrób tak, jak wymyśliłaś”, ale najbardziej lubię moment odpuszczenia, to „sprawdźmy, dokąd nas to poprowadzi”. Nowe furtki otwierają się właśnie wtedy, kiedy coś nie wychodzi. Błąd, który umiesz powtórzyć, staje się nową techniką.
Zamów do domu lub czytaj elektronicznie!
Monika Patuszyńska
Rocznik 1973. Projektantka, twórczyni autorskiej metody odlewania z form gipsowych, badaczka porzuconych tematów i nieprzetartych ścieżek. Jedna z najbardziej znanych polskich artystek na świecie. Ukończyła Wydział Ceramiki i Szkła Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu (1999) oraz Den Danske Husflidshojskole w Kerteminde w Danii. Była ostatnim projektantem Zakładów Porcelitu Stołowego „Pruszków” oraz ostatnim prezydentem Międzynarodowego Sympozjum Ceramiki „Porcelana Inaczej”. Od 2009 roku Monika Patuszyńska jest członkinią Międzynarodowej Akademii Ceramiki (AIC/IAC) z siedzibą w Genewie. W latach 2014–2016 była dyrektorką artystyczną Instytutu Dizajnu w Kielcach. Jej prace znajdują się w kolekcjach muzealnych na całym świecie, m.in. Museum of Modern Ceramic Art w Gifu w Japonii, Jingdezhen Ceramics Museum w Chinach, Mungyeong Ceramics Museum w Korei, Danmarks Keramikmuseum w Danii czy Musée de la Céramique w Vallauris we Francji. W Warszawie Monika Patuszyńska związana jest z galerią Objekt.