– Sztuka nie jest dla mnie wyścigiem o rekordy aukcyjne ani grą wielkich transakcji. Globalny rynek sztuki błyszczy milionowymi sprzedażami i headline’ami, a mnie fascynuje to, co wyrasta na peryferiach – mówi Michał Borowik, idealista, kolekcjoner, twórca przestrzeni dla sztuki.
Nie chce i nie potrzebuje mieć wszystkiego. Wybiera wyłącznie sztukę, która go porusza i z którą czuje bliskość. Dzięki tym osobistym, subiektywnym kryteriom zbudował kolekcję, która pokazuje innym, że sztukę współczesną można odkrywać także bez wielkich budżetów. Urodził się w 1986 roku w Zamościu. Tam znalazł swój pierwszy obraz, przez kogoś odrzucony, a dla niego będący początkiem kolekcji, którą rozwija już od 20 lat. Dlatego często nazywany jest najmłodszym polskim kolekcjonerem sztuki.
Na początku nie miał ani pieniędzy, ani wiedzy o rynku sztuki i jego zasadach. Kierował się wyłącznie intuicją i spotkaniami z ludźmi, którzy go inspirowali. Jego pasja wyrastała z doświadczenia niedoboru lat PRL-u i z silnej potrzeby zmiany. W rodzinie nie było tradycji kolekcjonerskich, była za to bliskość środowiska artystycznego BWA w Zamościu i Galerii 72 w Chełmie. Przez długi czas żył w przeświadczeniu, że sztuka należy wyłącznie do państwowych instytucji i że tylko w nich można ją oglądać. Postanowił to przełamać.
Od 2005 roku tworzy autorską kolekcję sztuki współczesnej „Borowik Collection”. Piętnaście lat później powołał Borowik Foundation i zainicjował akcję Polish Art NOW, by w czasie pandemii koronawirusa SARS-CoV-2 wesprzeć artystów i nagłośnić potrzebę systemowych zmian. Na warszawskiej Saskiej Kępie prowadzi przestrzeń artystyczną w modernistycznym Domu Avenariusów z 1936 roku, zaprojektowanym przez Stanisława Barylskiego. W bezpośrednim sąsiedztwie z historyczną pracownią Bohdana Lacherta i Józefa Szanajcy oraz Jacka Sempolińskiego.
To miejsce, w którym prezentuje twórczość najciekawszych polskich artystów różnych generacji, rzucając wyzwanie utartym schematom i tradycyjnym perspektywom. Tu burzy się oczywistości i prowokuje do niewygodnych pytań. Tu także rozmawiamy – na słonecznym balkonie willi, obok fotografii Tadeusza Rolke, Edwarda Hartwiga z 1950 roku i obrazów Ewy Czwartos, Agaty Słowak, Karoliny Jabłońskiej czy Cyryla Polaczka.
Artysta, galerzysta i kolekcjoner. Kim jesteś?
Codziennie zadaję sobie pytanie, kim właściwie jestem i czego chcę od życia. Nie nazywam siebie galerzystą, bo to określenie jest dla mnie zbyt wąskie. Jestem bardziej marszandem i mecenasem, pośrednikiem między artystą a światem, który jednocześnie wspiera twórców i promuje ich prace. Kolekcjonowanie jest dla mnie prawdziwą namiętnością. Od zawsze uciekałem od sztywnych definicji, a moi rodzice do dziś nie potrafią jasno określić, czym się zajmuję.
Kolekcjonuję od 20 lat, choć nigdy w sposób spektakularny. Podczas gdy wielu kolekcjonerów wysyła doradców na światowe targi, ja działam inaczej. Moja strategia jest bardziej intymna i refleksyjna, nie zależy mi na spektakularnych zakupach, wystawach ani budowaniu prywatnego muzeum. Skupiam się na świadomym wyborze prac, relacji z artystami i na tym, by kolekcja rozwijała się w swoim własnym rytmie. Jestem cichym, wnikliwym obserwatorem świata, również świata sztuki, a moje wybory są starannie przemyślane, bo każda decyzja odzwierciedla moją odpowiedzialność wobec artysty, dzieła i całej kolekcji.
Czy z czasem coraz trudniej jest Ci coś kupić?
Tak, z czasem staje się to coraz większym wyzwaniem, choć nie w sensie trudności czy ograniczeń finansowych. Wychowałem się na wschodzie Polski. Zamość jest bliżej Lwowa niż Warszawy, a w Kuźnicy Białostockiej granica z Białorusią była dla mnie w dzieciństwie żywą mozaiką języków, kultur i codziennych gestów. Tam, wśród krajobrazów i rozległych torów, kształtowało się moje spojrzenie na świat, moja wrażliwość na kulturę i autentyzm. Podróżując po Brazylii, Indiach czy innych częściach globalnego Południa, dostrzegam wartość sztuki powstającej z autentycznych źródeł, z dala od rynkowych centrów. To powrót do korzeni, do dzieł, które głęboko ze mną rezonują i są mi wewnętrznie bliskie.
Te regiony były przez wieki poddawane brutalnej grabieży i kolonizacji, a ich twórczość – często marginalizowana. Poruszyła mnie Conceição Freitas da Silva, pionierka brazylijskiego modernizmu. Jej bugres – figury z eukaliptusowego drewna pokryte woskiem – przez dekady były niemym głosem tych, których historia próbowała wymazać. Podobnie fascynuje mnie Polska i jej regionalne tradycje artystyczne, obiekty wytwarzane rękami rzemieślników i artystów, które odzwierciedlają autentyzm emocji – czasem misternie, czasem dziko, ale zawsze z prawdziwą siłą wyrazu. To sztuka, która żyje w materiale, w geście twórcy, a nie w rynkowych obiektach.
Mówisz: „The collection is me, I am the collection”. Czy chodzi o prostotę selekcji? Coś Ci się podoba, przemawia do Ciebie, porusza i kropka?
Dokładnie. Kolekcjonowanie to dla mnie wewnętrzna potrzeba, naturalny odruch. Z dzieciństwa pamiętam, jak babcia wyplatała kosze z wikliny, a później nauczyła mnie tworzyć je z korzeni sosnowych. To ona zdradziła mi miejsce, skąd czerpie się glinę – było to niemal metafizyczne doświadczenie, które na zawsze ukształtowało moje postrzeganie materiału i procesu twórczego. Przychodził też pan zdun, który naprawiał piece kaflowe, i fascynowało mnie, jak wyrabiał glinę. Sam później zacząłem z niej tworzyć.
Najciekawszy jest dla mnie sam proces powstawania prac, gest twórcy, jego energia w materiale. To, co wybieram i co mnie pociąga, w dużej mierze wynika z tych wspomnień.
Wygląda na to, że prace, którymi się otaczasz, stają się emanacją Twojej wrażliwości, wspomnień, fascynacji. Chcesz się nimi dzielić i pokazujesz w ten sposób innym nie tylko artystów, ale też kawałek siebie.
W ten sposób pokazuję, że świat można odkrywać poprzez sztukę – uważniej, głębiej i bardziej świadomie niż w czysto konsumpcyjny sposób. To efekt całego procesu, który zaczął się, gdy próbowałem dostać się na Akademię Sztuk Pięknych i formowałem swoje poczucie bycia artystą, mimo że ostatecznie ukończyłem studia ekonomiczne. Kolekcja i wszystko, co ją otacza, stały się moją alternatywną formą kreacji. Ciekawe, że to właśnie artysta, Gregor Rozanski, jako pierwszy nazwał mnie kolekcjonerem. Było to dla mnie szokujące i dopiero po pewnym czasie zaczęło do mnie docierać…
…jak bardzo odpowiedzialna jest to rola?
Niezwykle. Moje wybory muszą być całkowicie autentyczne i pochodzić ze środka, z głębi przekonania. Tylko wtedy mają moc i mogą naprawdę przemówić do innych.
To ważne, żeby Twoja kolekcja była też dla ludzi?
Na tym przede wszystkim zależy artystom, a moją rolą jest ich wspierać. Sztuka to nie jest praca, którą można włożyć do szuflady. Artysta nie unosi się w przestworzach – też musi zjeść, zapłacić podatki, przetrwać. Widoczność jego pracy oznacza dla niego byt i uznanie. To po prostu praca, za którą należy się wynagrodzenie. Proces zakupu dzieła sztuki można więc postrzegać jako decyzję, że nasze pieniądze zamienią się w coś trwałego – w obraz, rzeźbę, obiekt – zamiast w coś, co zaraz straci wartość i będzie wyrazem zbiorowości, a nie indywidualności. To znacznie ciekawsze i bardziej znaczące niż prosty konsumpcyjny wybór.
Pytanie, czy mamy potrzebę wyrażania siebie poprzez sztukę, bo może wcale tacy nie jesteśmy.
Ludzie jako zbiorowość sięgają po kulturę – film, teatr, muzykę czy sztukę – w momentach, kiedy trudno coś nazwać słowami, kiedy chcemy wspólnie przeżyć jakiś historyczny moment. Tylko sztuka potrafi nazwać emocje, wpłynąć na zbiorową świadomość i zjednoczyć ludzi. Za każdym razem fascynują mnie grupy osób przy światowych arcydziełach. Każdy przychodzi z własnym powodem, własną potrzebą, ale w tej jednej chwili stajemy się społeczeństwem, zbiorowością, wspólnotą. I to jest piękne – że sztuka potrafi nas łączyć. Kolekcjonowanie i osobiste otaczanie się sztuką zawsze było domeną mniejszości. Nie liczę na ogólnonarodowe poruszenie – pokazuję swoją indywidualną ścieżkę, która zmaterializowała się tutaj, na Katowickiej, w siedzibie fundacji w Domu Avenariusów.
Do tej pory moje działania były rozproszone. Pandemiczna inicjatywa Polish Art NOW realizowała się online przez pięć lat i skupiła ogromną społeczność artystów i odbiorców, ale dopiero tutaj ludzie mogą się naprawdę spotkać i poznać. Mam wrażenie, że za każdym razem, gdy ktoś tu przychodzi, trafia w punkt – tutaj nie ma przypadkowych gości. Sztuka budzi w nas świadomość i przywraca coś, co w społeczeństwie zanika – skłonność do marzeń. Dzięki niej przypominamy sobie, że można marzyć – o lepszym świecie, lepszym otoczeniu. A marzenia napędzają nie tylko potencjał twórczy, ale i gospodarczy. Wierzę w polski kapitał „made in Poland” i jestem przekonany, że sztuka może być naszą wizytówką na świecie, a jednocześnie służyć rozwojowi lokalnych społeczności.
Kolekcjonowanie i obcowanie ze sztuką, niezależnie od tego, czy się ją kupuje, czy tylko jej doświadcza, daje dostęp do unikalnych światów wrażliwości, którymi dzielą się z nami artyści. To chyba największa wartość?
Bardziej niż sprzedaż czy ekspozycja interesuje mnie tworzenie kontekstów i przebijanie baniek hermetyczności. Mimo że wiele się zmieniło, galerie wciąż często kojarzą się z czymś niedostępnym. Obserwujemy rozwój wydarzeń takich jak Gallery Weekend i targi Hotel Warszawa czy działalności różnych fundacji. Świat sztuki się zmienia, sytuacje przekalibrowują. Borowik Foundation chce być otwartą, społeczną przestrzenią, ale też miejscem dialogu z artystami, grupami i inicjatywami, wymiany pomysłów i inspiracji. Przy otwarciu tego miejsca kluczowe było dla mnie to, aby zderzyć odbiorcę ze sztuką w warunkach bliskich domowym; aby wprowadzić dzieło w kontekst historyczny i społeczny, nadając całemu doświadczeniu głębszy wymiar.
Tworzysz w ten sposób wspólnotę pewnej wrażliwości.
Artyści to nadwrażliwcy i patrzę na to z perspektywy osoby, która cały czas czuje się artystą. Proces tworzenia dla artysty jest codziennością i właściwie nigdy się nie kończy. Na przykład indywidualna wystawa „Odrodzenie – Sztuka po przełomie” Krzysztofa Mężyka, która odbyła się w listopadzie 2024 roku, to opowieść o wychodzeniu z kryzysu. Społeczeństwo, a szczególnie młode pokolenie, będzie coraz bardziej narażone na kryzys psychiczny i emocjonalny, rewolucje nie tylko w związku z AI, ale także komputerami kwantowymi. Będziemy szukać śladu człowieka – naturalnego wspomnienia, zapisu ruchu dłoni, linii papilarnych, prac przefiltrowanych przez emocje, doświadczenia i pamięć.
Kiedyś można było po prostu obejrzeć dobrą sztukę w muzeum czy galerii, bez instrukcji: „zrozum, przepracuj traumę”. Wanda Czełkowska pytała, jak tworzyć treść ponad warstwami traum. Ciągle mnie to nurtuje – jak dotrzeć do twórcy, jak zrozumieć i pokazać jego dzieło, żeby było jak daleko rzucony kamień.
Mam wrażenie, że warszawska scena galeryjna, choć dużo się zmieniło, wciąż bywa hermetyczna. Na Instagramie widać tłumy i atmosferę otwartości podczas różnych wydarzeń, ale sztuka nadal pozostaje wymagająca. I nie jest to zarzut – nie musi być dla każdego.
Oczywiście. Sztuka to wyzwanie, ale tak jest ze wszystkim. Księgarnia też może wydawać się dla kogoś barierą. Kupując podręczniki dla dziecka, przy okazji zerkniesz na inne półki i może znajdziesz coś dla siebie. Zaczynasz się oswajać. Hermetyczność sztuki przypomina rzemieślniczą piekarnię, gdzie drożdżówka kosztuje 50 zł. Jest w tym klimat elitarności, wyjątkowości, luksusu. Pytanie, czy ten wyrzut endorfin wystarcza, czy wolisz szukać dalej – odkrywać inne miejsca, historie i sytuacje.
To, co pokazujesz w Domu Avenariusów, jest wynikiem Twoich wyborów, z których nie musisz się tłumaczyć, ale możesz o nich ludziom opowiadać. Wydaje się, że dzięki temu spada tu całe to ciśnienie pompowanej bańki rynku sztuki.
Niedawno w São Paulo poznałem Fernandę Feitosę i Heitora Martinsa, jedno z najbardziej wpływowych małżeństw kolekcjonerów w Brazylii. Stać ich na prace Damiena Hirsta, a jednak pochylają się nad regionalnymi figurkami z drzewa eukaliptusowego pokrytego woskiem. Fascynuje mnie ten gest – przekierowanie uwagi ku sensowi, znaczeniu, autentyzmowi. Chodzi też o historię, o opowieść o wspólnocie. Tego nie da się wyprodukować przez sztuczną inteligencję. W Polsce mamy bardzo poszarpane DNA związane ze sztuką. Na terenach fabryk ceramiki i szkła powstaje deweloperka, a często nie dostrzegamy w tym wartości. Ogromnym zasobem były Biura Wystaw Artystycznych – BWA. Rozsiane po całym kraju animowały regiony i tworzyły kolekcje. Teraz jednak ciężar odpowiedzialności spoczywa na kapitale prywatnym – fundacjach, galeriach i ich chęci do działania.
Masz do tego power!
Podkreślasz, że idealiści są seksowniejsi od realistycznych cyników, o coś im chodzi, o coś walczą, zamiast narzekać na kanapie. Co to znaczy być kolekcjonerem idealistą?
Bycie kolekcjonerem idealistą oznacza, że nie zamykam się w wygodnej przewidywalności rynku ani nie podążam za trendami. Ostatnio boję się, że coś przegapię – że gdzieś, w obszarach, do których nie mam dostępu, czeka coś naprawdę ważnego, a ja o tym nie wiem. To właśnie takie podejście doprowadziło nas, we współpracy z GNYP Gallery w Berlinie, do pierwszej zagranicznej wystawy Ewy Czwartos i Karoliny Żądło, uznanej przez „The New York Sun” za jedną z pięciu najlepszych berlińskich wystaw sezonu. Prace obu artystek znalazły się również na wystawie zbiorowej w galerii Double Q w Hongkongu.
Te nazwiska z powodów politycznych często nie są pierwszym wyborem galerii czy instytucji. Ja chcę to przezwyciężyć – sprawdzam, szukam, poszerzam pole widzenia i odkrywam, co naprawdę jest wartościowe. W świecie pełnym podziałów i napięć sztuka powinna być ponad nimi – przypominać nam, że możemy tworzyć wspólnoty wrażliwości i dialogu. To narzędzie zrozumienia świata, przestrzeń refleksji i impuls do działania. Kolekcjoner idealista walczy o widoczność wartości, inspiruje innych do myślenia i działania, zamiast narzekać na kanapie. Chcę, żeby sztuka wracała do swojej pierwotnej roli: poruszała, prowokowała do marzenia, łączyła ludzi i inspirowała do lepszego jutra, niezależnie od granic i politycznych podziałów.
Michał Borowik
Rocznik 1986. Kolekcjoner sztuki współczesnej, kurator i inicjator projektów artystycznych. Od 2005 roku tworzy „Borowik Collection” – autorską kolekcję sztuki współczesnej, uznaną przez „Modern Painters Magazine” i portal Artinfo.com za jedną z 50 najważniejszych na świecie. Kolekcja zdobyła uznanie krytyków i kuratorów za ponadczasowy charakter oraz osobiste przesłanie, a od ponad pięciu lat jest wymieniana przez Independent Collectors wśród 256 najważniejszych światowych kolekcji z 34 krajów.
Od maja 2019 roku Borowik zasiada w zarządzie Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W marcu 2020 roku, w odpowiedzi na wyzwania pandemii, zainicjował Polish Art NOW – ogólnopolski ruch wspierający artystów, którzy utracili źródła dochodu, tworząc platformę promocji i integracji środowisk artystycznych. W 2021 roku powołał do życia Borowik Foundation, której celem jest popularyzacja polskiej sztuki współczesnej na arenie międzynarodowej oraz tworzenie przestrzeni dialogu, wymiany idei i prezentacji prac artystów różnych generacji. Od 2022 roku pełni funkcję kuratora drukowanego wydania „Vogue Polska”, prowadząc dział „Art Academy” – projekt edukacyjny popularyzujący polską sztukę współczesną i wspierający młodych twórców.







