Do odzyskania odporności potrzeba nam młodzieńczej siły i wrażliwości

Jeśli istnieje jakakolwiek szansa na zmianę w ciągu najbliższych 10 lat, to jej nośnikiem są młodzi, którzy są jeszcze do uodpornienia przed wirusem ignorancji, dogmatyzmu, egotyzmu i głupoty. Możemy budować zbiorową odporność przez spłaszczanie krzywej rozprzestrzeniania się ignorancji, z nadzieją, że dobre praktyki osiągną masę krytyczną, po których objawią się nowe lewary i dźwignie społecznej zmiany – piszą specjalnie dla „Design Alive” psycholog Jacek Santorski i edukator Jarek Szulski.

Wojciech Eichelberger w tekście „Świat z dykty” zwrócił uwagę, że na kryzys w obszarze poczucia bezpieczeństwa, zdrowia, a za chwilę gospodarczy i być może jeszcze społeczny, będący obecnie i w niedalekiej przyszłości naszym zbiorowym doświadczeniem, można patrzeć przez pryzmat odporności. Można wręcz uznać, że źródłem obecnego kryzysu jest deficyt tejże odporności. Wszyscy słyszeliśmy o „czarnych łabędziach”, antykruchości i o tym, że jedyną pewną rzeczą jest zmiana. Brak przewidywalności i stabilności szerzej można traktować jako antykruchość emocjonalną i osobistą każdego, a więc nie tylko naszych naszych firm, organizacji ale i rodzin, a w następstwie całych społeczności czy społeczeństwa. Eichelberger uczula nas na to, że w zakresie tej antykruchości (a więc i immunologicznej odporności na niepewność, lub pewność, że wkrótce będzie trudniej) mamy potężny dług i ważną lekcję do odrobienia. Przekaz Wojciecha wzbudził wobec tego zrozumiałą i zasłużoną uwagę.

Świat niezrównoważony

Wojciech Eichelberger zwraca uwagę przede wszystkim na wszelkie przejawy nierównowagi na świecie. Po kryzysie w roku 2008/2009, który prawdopodobnie nie był kryzysem o takiej sile i tak brzemienny w konsekwencjach jak będzie ten związany z koronawirusem, zaczęto w kręgach biznesowych mówić o potrzebie zrównoważonych wzrostów. I aby to rzeczywista wartość firm była bardziej znaczącą przesłanką do decyzji biznesowych, inwestycyjnych i rozwojowych niż aktualna, niestabilna wartość giełdowa. Niestety dość szybko o zrównoważonych wzrostach zapomnieliśmy, a w ostatnich latach (przynajmniej w środowisku, w którym funkcjonujemy) wręcz modna była fascynacja eksponencjanymi wzrostami firm i biznesów. Niektórzy liderzy zanurzeni w tym nurcie zaniedbywali podstawowe sprawy związane ze zdrowiem własnym, najbliższych, a także relacjami osobistymi z przyjaciółmi i w rodzinie.

Wojtek żyje już dość długo, może więc pamiętać, że na przełomie lat 60. i 70. świat w końcu zaczął dyskutować o postulatach grupy wybitnych ekonomistów, ostrzegających przed niezrównoważonymi wzrostami ekonomicznymi. Postulowali oni wdrażanie programów, które pomogą innym dogonić najlepiej rozwinięte regiony i państwa. Mówiono o krajach trzeciego świata, bogatej północy i biednym południu. W pewnym stopniu, przynajmniej patrząc na ogólnoświatowe statystyki, wiele z tych postulatów udało się choć w części zrealizować. Niemniej oczywiście poza starymi wyzwaniami, pojawiły się nowe: zagadnienia równowagi ekologicznej, klimatycznej, społecznej, kolejne bezsensowne wojny i jeszcze bardziej bezsensowne ofiary tychże wojen, które zmuszone przez chaos i brak środków do życia, zaczynają panicznie przemieszczać się do bezpieczniejszych części świata. A dziś jeszcze wirus (nie pierwszy w ostatnich dekadach, ale pierwszy na który świat tak zdecydowanie zareagował) daje nam lekcję pokory i zmusza do snucia przypuszczeń, że może jest on efektem również naszych zaniedbań, nierównowagi, a może intensywnego chowu zwierząt, masowego używania antybiotyków w produkcji żywności. Refleksja o niezrównoważeniu czy wręcz zepsuciu, albo chociaż pogubieniu nas i naszego świata na wielu różnych poziomach zawsze jest podnoszona przy okazji kolejnych kryzysów. A po nich, dość szybko wszystko tak jakby wraca na swoje stare miejsce. Do kolejnego, zaskakującego wszystkich kryzysu.

Tuż przed spowolnieniem gospodarczym roku 2008 roku ukazała w Stanach Zjednoczonych książka Johna Bogle’a prawie 80-letniego inwestora. Nosiła znamienny tytuł „Enough” („Dość”) i przestrzegała przed nadchodzącym kryzysem. Była więc w pewnym sensie prorocza. Bogle opisywał 10 niezrównoważeń w zakresie finansów, biznesu, życia społecznego i postaw ludzi. Postrzegał je nie jako 10 zjawisk negatywnych, które trzeba wyeliminować, ale 10 nierównowag, które należy skorygować. Oto one:

1. Za dużo kosztów, za mało wartości
2. Za dużo spekulacji, za mało inwestowania
3. Za dużo złożoności, za mało prostoty
4. Za dużo wyrachowania, za mało zaufania
5. Za dużo komercji, za mało profesjonalizmu
6. Za dużo kupczenia, za mało odpowiedzialności
7. Za dużo menedżeryzmu, za mało przywództwa
8. Za dużo koncentracji na rzeczach, za mało na zobowiązaniach
9. Za dużo wartości XXI wieku, za mało wartości z XVIII wieku
10. Za dużo sukcesu, za mało charakteru

Przywracanie równowagi

Zakładając, że dziś do powyższych 10 obszarów należałoby dodać kolejne, np. związane z równowagą klimatyczną, z migracjami ludności na północ, czekającym nas brakiem wody i może jeszcze kilka innych, wyłania nam się prosty program na dziś i jutro. I choć dyskusja wokół eseju Wojtka Eichelbergera pełna była utopijnych pomysłów, to jednak widać wyraźnie jaki program się z tego wyłania. Miałby być to program przywracania równowagi we wszystkich możliwych obszarach, które zostały już dotąd i być może w niedalekiej przyszłości będą zdefiniowane. Przywracania równowagi, dzięki której, po drodze, właśnie poprzez różnego rodzaju wyrzeczenia, decyzje, doświadczenia hartowalibyśmy się, przywracalibyśmy tę odporność i antykruchość, o którą apeluje Wojtek.

Co więc możemy zrobić? Oczywiście dobrze, że w takich momentach jak teraz, mamy coraz więcej odwagi, coraz więcej przestrzeni i czasu, żeby znów przypominać i dyskutować o wszystkich niezrównoważeniach, o odpowiedzialności i trosce już nie tylko za siebie i swoją rodzinę, ale za całą społeczność, za świat. Jeśli jednak dla tych dwóch procent ludzkości posiadającej większość światowego kapitału i kilkunastu procent posiadających rzeczywistą władzę polityczną, militarną, ekonomiczną i technologiczną, obecne prognozy pozostaną jedynie liczbami i wykresami, a nie dotrą do ich serc i umysłów, niewiele się pewnie wydarzy. Aby dziś dokonać zmiany, nie wystarczy już suma wysiłków przedsiębiorców, lekarzy, tutaj jest potrzebna wzmożona interwencja, obecność, odpowiedzialność państwa, na nowo zdefiniowana. Już nie niewidzialna ręka rynku, i miejmy nadzieję że też nie totalitaryzm, który choć w pewnym sensie może wszystko uporządkować, to jednak za bardzo wysoką cenę podstawowych wartości i wolności, o które tyle pokoleń walczyło i na które pracowało.

Postulat Wojciecha Eichelbergera wydaje się nam na tyle znaczący, że mógłby być hasłem jego kampanii prezydenckiej, o ile oczywiście zdecydowałby się na taki ruch. Załóżmy jednak, że tak. Załóżmy również, że po wspaniałej, entuzjastycznie przyjętej i skutecznej kampanii wyborczej, Wojtek prezydentem zostaje. Wygrywa wybory pod hasłem przywrócenia odporności i równowagi w najważniejszych obszarach naszego życia. Dzwoni więc prezydent dajmy na to do przyjaciela Jacka i mówi:
– Jacek, no to teraz musimy mieć konkretny program.
– Pytasz mnie o program? – mówi Jacek. – Wojtku, przecież mówisz o odzyskiwaniu odporności poprzez odbudowę i odzyskiwanie równowagi. To jest Twój program.
– Tak, ale od czego byś zaczął?

Nowy paradygmat pracy z młodzieżą

Jeśli jest dziś jakakolwiek szansa na zmianę w ciągu najbliższych 10 lat, to jej nośnikiem są młodzi, którzy mają dzisiaj po kilkanaście lat, i którzy są jeszcze do uratowania w zakresie ochrony i uodpornienia przed wirusem ignorancji, dogmatyzmu, egotyzmu i głupoty. I jeżeli uznamy, że to oni stanowią kluczowe ogniwo, jeżeli szansą na uratowanie świata jest zmiana mentalności, stanu ducha, zaangażowania młodych ludzi, którzy za 10 lat będą tworzyć nowe elity, to z tego punktu widzenia mamy poczucie, że warto poważnie zastanowić się, co możemy zrobić. W nadziei, że młodzież jest w stanie i będzie chciała wytworzyć taką masę krytyczną większości społecznej, która poprze, przyjmie, a może i będąc zmuszona – „wywalczy” – to co istotne dla naszej przyszłości.

Co jednak zrobić, żeby uniknąć fundamentalizmu? Jedyną zrównoważoną odpowiedzią jest: różnorodność podejść. Przecież jeżeli Wojtek Eichelberger zadekretuje, że cały świat ma realizować Waldorfski lub demokratyczny model szkół, albo cały świat ma zaimplementować rozwiązania edukacyjne, powiedzmy przykładowo Jezuitów, no to jest obawa, że zamienimy jedną patologię na drugą. Fundamentalizm w imię humanizmu. Musimy pracować nad czymś bardziej uniwersalnym, niż tylko model szkoły. Nad nowym, uniwersalnym paradygmatem, a więc zaktualizowanym i powszechnym zbiorem założeń na temat dzieci, młodzieży, ich miejsca w świecie i naszego miejsca w ich rozwoju.

Wracam teraz do okresu dynamicznego rozwoju psychoterapii, do lat 70. zwłaszcza do humanistycznej myśli Carla Rogersa, która wywarła ogromny wpływ na wielu, również współczesnych psychoterapeutów. Rogers określił trzy konieczne i wystarczające czynniki, które jeżeli są spełnione przez psychoterapeutę czy przez jakąś szkołę psychoterapeutyczną, to jest ona skuteczna niezależnie od tego czy jest to terapia poznawcza, behawioralna, interwencyjna, długoterminowa czy psychoanalityczna.

Te trzy czynniki to: bezwarunkowa akceptacja dla pacjenta (którego Rogers kazał nazywać klientem, sugerując tym samym bardziej partnerskie myślenie o pacjencie), empatia w trakcie spotkania terapeutycznego oraz autentyczność i spójność wewnętrzna, kongruencja terapeuty. Okazało się nagle, że nie trzeba szukać jedynej i najlepszej czy najbardziej skutecznej metody psychoterapii, ale można określić paradygmat, który będzie charakteryzował wszystkie metody psychoterapii, z zachowaniem całej ich różnorodności i dowolności, zależnie od tego co dla kogo, albo co komu pasuje. Wydaje nam się, że nowy paradygmat na temat dzieci i młodzieży, ich rozwoju i edukacji nad którym moglibyśmy pracować, mógłby być bliski założeniom terapeutycznym Carla Rogersa. Dziś dociera do nas coraz więcej głosów, że jeśli nie zabieramy, to przynajmniej gubimy dzieciom ich dziecięcość, nie wspieramy ich rozwoju w takim kierunku, jaki czujemy że jest nam i im najbardziej potrzebny. A mianowicie, aby nasze dzieci były z jednej strony społecznie wrażliwe, żeby nie bały się być sobą, bo je kochamy, w końcu to nasze dzieci, a z drugiej strony, żeby były odporne, miały moc sprawczą i odwagę do działania.

Wdrażanie założeń Carla Rogersa

Kto wie czy pierwszym krokiem w projekcie nowego paradygmatu nie powinno być właśnie zapytanie o to jak traktujemy dziecko, dziecinność, dziecięcość i dorastanie? Nasuwa się tu skojarzenie sprzed pewnie stu lub więcej lat, kiedy mogliśmy oglądać rysunki i zdjęcia, na których mieliśmy chłopczyka czy dziewczynkę w zasznurowanych do kolan butach, chłopca w spodniach na szelkach. Takich małych dorosłych. No a potem przyszedł czas otwarcia, wielkiego kulturowego wyzwolenia, i nawet dorośli uznali, że mogą się trochę zinfantylizować i to im dobrze zrobi. Mieliśmy więc w latach 60. ruch dzieci kwiatów, co zresztą nie przeszkodziło, aby potem owe dzieci kwiaty założyły pierwsze duże biznesy w Dolinie Krzemowej i w dużym stopniu stanowili współczesne „2 procent”, który dzisiaj rządzi opartym na chciwości światem. Nasuwa się naturalnie pytanie o dziś. Czy ponownie nie wcisnęliśmy naszych dzieci w takie zasznurowane do kolan buty, tylko przy pomocy bardziej współczesnych sposobów przyprawiania gęby sobie i innym. Mamy dzieci przypięte do tabletów i komputerów, dzieci funkcjonujące w szkole jak w chorej korporacji, gdzie miejsce współpracy zajął destrukcyjny rodzaj rywalizacji. Młodzi przyswajają i przerabiają dziesiątki informacji, gdzie strawa i pożywienie związane z rzeczywistym kontaktem, rozmową, mogą być nawet bardzo intensywne, lecz poprzez to, że odbywają się przez media (co w odpowiedniej proporcji jest przecież wielkim osiągnięciem ludzkości), jest trochę czymś takim jak żywienie śmieciowe. Nasze dzieci przeładowane informacyjnie, głodne realnego kontaktu, komunikują się głównie przez różnego rodzaju komunikatory. Ładują wyobraźnię, wiedzę, fantazję o sobie i innych takim junk-foodem. Często tracą łączność z czymś co ma prawdziwe właściwości odżywcze. A my dorośli bierzemy w tym udział, przewozimy dziecko z jednej „korporacji”, którą jest jedna toksyczna szkoła do drugiej korporacji, którą jest drugie toksyczne miejsce ćwiczeń i treningu. Widząc, że w rankingach szkoły naszych dzieci zajmują najwyższe możliwe miejsca, możemy się pochwalić przed innymi, tymi z którymi realizujemy nasze dorosłe eksponencjalne wzrosty.

Wyobraźmy sobie, że koncentrujemy na tym, aby wdrożyć w codzienne życie założenia Rodgersa. Zgodnie z nimi, przyjmujemy nasze dzieci, naszych bliskich w całym ich autentycznym jestestwie i aby następnie, ale dopiero z tej perspektywy, nie wyrzekać się stawiania im granic, hartowania, ukierunkowywania, inspirowania, edukowania. Również, a może zwłaszcza w czasach kiedy wszystko robimy zdalnie i w pewnym sensie jesteśmy „skazani” na bycie razem. Zarówno w firmie, jak i rodzinie, trzeba zacząć dzień od zapytania każdego „jak się czujesz?”, a potem dopiero zrobić spotkanie statusowe, w którym określimy kto co (a czasem w którym pokoju i o której godzinie) będzie robił. Potrzebujemy codziennej, zwyczajnej czułości, spojrzenia na bliskich, jakbyśmy właśnie zobaczyli siebie po raz pierwszy w życiu. I żeby zacząć od przyjęcia siebie wzajemnie takimi, jakimi jesteśmy. Dla dziecka, taka bezwarunkowa miłość (że się jest kochanym nie za „coś” ale za to że się jest) jest być może nawet bardziej potrzebna niż chleb.

Sposób w jaki dziś funkcjonuje większość naszych dzieci w domu, szkole i społeczeństwie, moglibyśmy opisać słowami kluczami: Wyręczanie, ocenianie, odreagowanie, depresja. Kolejność nie jest przypadkowa. To czego potrzebujemy jutro to: bezwarunkowa akceptacja i dopiero z tej perspektywy hartowanie, odporność i działanie.

Projekt !@#$%. Wrażliwość i siła

Przez ostatnie kilka miesięcy przed wybuchem pandemii pracowaliśmy (wspólnie z Tomaszem Adamczykiem, trenerem sił specjalnych i prezydentem Światowej Organizacji United Krav Maga) w ramach projektu o wdzięcznej nazwie !@#$%, nad programem rozwojowym dla nastoletniej młodzieży, dla dzieci być może jeżeli nie dwóch, to 12 procent tych dorosłych, którzy mają wpływ i zmieniają świat, i którzy robią wielkie rzeczy biznesowe, artystyczne, społeczne. W pierwszym, styczniowym treningu „Intro – Earth Yourself” wzięło udział około dwadzieścioro nastolatków: i łatwych i trudnych, utalentowanych i takich, których talenty są jeszcze nierozpoznane. Pochodzili z rodzin, które są doinwestowane i zadbane, może nawet przeinwestowane. Wielu z nich w poczuciu osamotnienia, być może świetnie karmione, ale jednak wspomnianym śmieciowym emocjonalnym jedzeniem albo ambicjami rodziców. Jednocześnie nie wierzące w siebie, przywdziewające wśród rówieśników i wobec szkoły maski po to, by przetrwać.

Przez kilka dni pod okiem doświadczonych społecznie i rodzicielsko psychoterapeutów młodzież realizowała program, w którym mogła w pewnym sensie zacząć żyć od początku. W którym nastolatki mogły być przyjęte takimi jakimi są, doświadczyć zainteresowania i zainteresować się innymi, takimi jakimi są. Bez udawania, analogowo, w rozmowie i wzajemnej czułości. Poziom wzruszenia i młodzieży, i dorosłych tym, co to znaczy spotkać i poczuć drugą osobę bez pośrednictwa krzemu, na poziomie czystego białka, był już trzeciego dnia tak duży, że potrzebne były pojemniki na łzy.

Oczywiście, jako doświadczeni życiowo i dbający o równowagę zdawaliśmy sobie sprawę, że wszelką wrażliwość można przegiąć w nadwrażliwość, że wszelką zachętę do współodczuwania, do odruchów serca, do pomocy można zamienić w jakąś sektę czy sekciarstwo. I dlatego…

Ku zaskoczeniu naszych (już tak o tej młodzieży myślimy, jak o naszych) dzieci, czwartego dnia program zmienił się radykalnie i w sposób zaskakujący. Przenieśliśmy się z wygodnego, kameralnego ośrodka do baru rybnego przy plaży, gdzie dowództwo nad grupą przejęli instruktorzy ekipy Tomasza Adamczyka – szkolący siły specjalne na całym świecie: od Singapuru, przez Meksyk, Izrael i Polskę. Pomysł polegał na tym, aby po czterech dniach otwarcia, empatii, czułości i uwrażliwienia, młodzież otrzymała propozycję treningu, który je będzie hartował, dawał poczucie siły i sprawczości. Aby po zakończeniu treningu ruszyły w świat i wrażliwe, i zahartowane, odporne. Aby – kiedy trzeba – użyły empatii, wrażliwości i czułości, a kiedy sytuacja tego wymaga, przejęły inicjatywę, odważnie eksplorowały świat, potrafiły postawić granicę, obronić siebie oraz bliskich. Aby niejako na nowo potrafiły podejmować odpowiedzialność za siebie samych akceptując własną wolność, a także za innych – szanując ich wolność.

Połączenie wrażliwości i siły realizowane w warunkach analogowego i bezpośredniego kontaktu, wyzwoliły w naszej młodzieży niespodziewane pokładu dobra, czułości i empatii. Jednocześnie wszystko to co od nich usłyszeliśmy i co zobaczyliśmy, a także efekty treningu o których informują nas po upływie czasu rodzice uczestniczek i uczestników, utwierdziło nas w przekonaniu, że zaproponowaliśmy młodym ludziom dokładnie to, czego dziś najbardziej potrzebują. A więc budowania prawdziwych i głębokich więzi, przyjaźni, a także poczucia własnej wartości, sprawczości i dzielności. Obecnie, w trakcie pandemii nie decydujemy się realizować podobnych zajęć przy pomocy technologii, Zooma itp. To jest jeden z tych projektów, w którym trzeba spotkać się na poziomie osobistym…

Jacek Santorski i Jarek Szulski…

…Musimy wyznać, że gdy zaczynaliśmy pracę nad tym tekstem, na którego dostarczenie redakcja designalive.pl cierpliwie czekała, założenie, że Wojciech Eichelberger zostanie prezydentem lub ważną postacią na świecie, traktowaliśmy jako konstrukcję literacką, pomost narracyjny do poruszającego eseju Wojtka. Dziś, gdy oddajemy tekst, opcja przejęcia kluczowych stanowisk w obszarze władzy i ważnych decyzji, jeśli nie przez samego Wojtka, to przynajmniej przez ludzi którzy podzielają jego mindset, przestała być abstrakcyjna. Żywimy nadzieję, że nasz materiał może być prawdziwie pomocny, jeśli nie w najbliższych tygodniach, to najpóźniej w ciągu kilku lat. Jednocześnie, zanim przyjdzie czas „mentalnej i duchowej rewolucji”, jesteśmy przeświadczeni, że rosną w siłę osoby, miejsca, ośrodki, które myślą, działają lub chcą działać, tak jak opisana tu praktyka. Możemy budować zbiorową odporność przez spłaszczanie krzywej rozprzestrzeniania się ignorancji, z nadzieją, że dobre praktyki osiągną masę krytyczną, po których objawią się nowe lewary i dźwignie społecznej zmiany. Pozostajemy do dyspozycji wszystkich z Państwa, którzy doczytali nasz tekst do końca, dla nauczycieli, rodziców, a także młodych dorosłych. A za kilka miesięcy być może wrócimy do redakcji designalive.pl z prośbą o recenzję nowej książki Jarka Szulskiego, w której zawarte tu myśli i intencje rozpisane zostały na kilkunastu arkuszach wydawniczych.

***

Jacek Santorski to psycholog społeczny i biznesu, mentor, dyrektor programowy studium podyplomowego Akademia Psychologii Przywództwa realizowanego w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej. Więcej na: www.jaceksantorski.pl

Jarek Szulski – nauczyciel, którego odlotowe pomysły edukacyjne i rozwojowe, o dziwo materializują się, czemu dał wyraz w dwóch wydanych powieściach „Zdarza się” i „Sor”. Więcej na: www.szulski.pl

Powiązane artykuły: